niedziela, 27 maja 2012

O poparzeniach i uciekaniu przed deszczem

Gofrownica rozgrzana. Przy okazji popaliła mi dłonie i zaprezentowała się w swoim najgorszym stylu. Nie da się ukryć, że jej najlepsze lata dawno przeminęły, swoje wysłużyła i chyba potrzebna jej emerytura. Gofry choć niedoskonałe i tak były pyszne, a opuszki palców muszą się kiedyś zregenerować. Muszą :)

Zresztą ja zawsze się poparzę. Czy to przy gotowaniu zupy, sosu, nawet durnego makaronu - mam poparzony język, podniebienie albo stopę, zawsze coś. Nie umiem inaczej i cieszę się niezmiernie, że w naszym związku to Angol gotuje :) W przeciwnym wypadku mogłabym się martwić. Pozostają mi jeszcze szanse na poparzenie podczas pieczenia, ale wtedy profilaktycznie używam rękawic i ścierek wszelkiej maści, co nie zawsze pomaga, ale stanowi minimalną ochronę. Królowa mówi, że muszę być ostrożniejsza, za to ja uważam, że choćbym stawała na rzęsach to fatum mnie przechytrzy. Szkoda sił na unikanie nieuniknionego.

Dziś korzystając z zachęcającej pogody i braku planów wraz z Królową wybrałyśmy się w góry, ale nie było nam dane nic poza góralską kapelą i namiastka wędrowania, bo złapał nas deszcz. Pogoda okazała się złudna (pan w radiu nas oszukał!), ale na szczęście miałam kaptur, którym ocaliłam od zafarbowania moją koszulkę. Szkoda by było woodstockowych słoneczników. Ogródek: kiedy spotykam kogoś w woodstockowej koszulce to choć nie znam jegomościa od razu ma u mnie plusa :) Widok Królowej biegnącej w deszczu z polarem na głowie - nieopisywalny, ale przekomiczny, uwierzcie mi na słowo. Tak oto wielki spontaniczny plan zakończył się małą podróżą i frappe w kawiarence, gdzie można "przeczytać kawę i wypić gazetę".

Natknęłam się przez przypadek na nowe miejsce, o którym nie słyszałam, a które bardzo, bardzo, baaardzooo chciałabym zobaczyć. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale sami spójrzcie, tak jest bajecznie! Islandia

sobota, 26 maja 2012

Turkusowo mi!

A niech stracę!
Pokusiłam się o większą porcję ekshibicjonizmu niż dotychczas. Ponownie pokolorowałam włosy na turkusowo, tym razem trochę więcej, niż ostatnio.
Czasami kolor jest bardziej zielony.


 Czasem bardziej niebieski.


A przede wszystkim bardzo mi się podoba! Szczególnie, gdy bogobojne panie wzywają na mój widok świętych oraz gdy Piernik krzywi się i nazywa mój kolor odgłosem w stylu "łeee". Zastanawiam się, czy nie pójdę w tym o krok dalej, ale to może kiedyś. Póki co pocieszę się moimi czterokolorowymi włosami. Cieszcie się ze mną! :)

***
Wszystkiego najlepszego dla mam, w szczególności dla Królowej, która ma tyle cierpliwości dla swojej córki, że mogłaby obdarować nią pół wiochy :) Sto lat!

piątek, 25 maja 2012

Z sentymentem w tle

Przyśniło mi się dzisiaj tyle rzeczy, że wcale się nie dziwię temu, iż wstałam tak późno. W końcu to wszystko, co się wytworzyło w moim śnie musiało siłą rzeczy zabrać sporo czasu. Bo wędrowałam po górach, kłóciłam się z jakimś zarozumialcem, ukradli mi rower, odwiedziłam tęczowe osiedle i miałam przedziwną przygodę - w sumie, czego ja w tym śnie nie robiłam!

W związku z powyższym dzień mi dzisiaj szybko mija i mało rzeczy zrobiłam. Ale to nie szkodzi, wieczorem podkręcę tempo. Najpierw potupię nóżką przy dźwiękach Mad Vaccine (zobaczymy co to chłopcy szyją), a później będę adorować Iron Mana. Taki jest plan.

Właściwie to chciałam napisać o czymś innym. Niedawno zaczęłam sobie uświadamiać, że moje życie pędzi nieuchronnie ku zakończeniu pewnego rozdziału. Oczywiście, wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi, ale od momentu, kiedy zaczyna się to wydarzać i nie da się od tego wymigać, czuję się nieswojo. Nie do końca zdawałam sobie sprawę z tej zmiany. Cieszę się, ale jednocześnie trochę się boję. To pewnie nic strasznego, ale wizja biletu ulgowego, którego już nigdy nie będę mogła dla siebie kupić przyprawia mnie o drżenie dolnej wargi. Refleksje prowadzą mnie do początków - do Krakowa i przedziwnych, ale sympatycznych dni spędzonych na Piastowskiej, do poznawania Katowic i posiedzeń nad zapiekanką w Kredensie, do moich edytorów, którzy też gdzieś się rozpierzchli. Będzie mi tęskno za tymi czasami. Pewnie z tego powodu ciągle nie wypisałam mojej karty egzaminacyjnej i indeksu, chociaż zazwyczaj robiłam to wcześnie - żeby było ładnie napisane (estetyzm ponad wszystko!).
Dzięki Pierniczku za Dobrą Karmę. Dosłownie i w przenośni :)

Żeby nie zakończyć tak smętnie to dodam, że Angol nie ma mojego numeru telefonu, a ja śmieję się z tego po hiszpańsku. Jajaja :)

środa, 23 maja 2012

Same dymary

Kawka i Black Label Society (Sausage). Mmm.
Takich wyluzowanych dni nie pamiętam od ferii zimowych! Nadszedł czas bindowania i zwolniłam tempa. Bardzo mi z tym wygodnie. Każdemu się należy trochę odpoczynku, a zaprawdę, nie ma lepszego uczucia od wypełniała punktów z listy pt "Jak już skończę to pisać/uczyć się to zrobię" - i tu następują wszystkie pragnienia i zachcianki, które przychodziły do głowy podczas ślęczenia nad notatkami i przy monitorze, bynajmniej nie oglądając youtube.
No dobra, może trochę, ale przerwy w ciężkiej pracy są wskazane.
Przy okazji nadrabiam zaległości towarzyskie. Starając się pomóc Sąsiadce przy jej dziele przekonałam się, że pedagodzy mają jakieś dziwne nazwiska. Do tej pory nie wiem, jak odróżnić dobra pistację od złej, ale obserwując swój organizm mogę potwierdzić, że partia zjedzona tamtej nocy była w porządku. I zrobiłam piękna bibliografię, prawda Sąsiadko? Powiedz, że tak!
Miałam też okazję ponarzekać na zęby, brak odpowiednich balerinek, które by nie ocierały albo nie śmierdziały i pałaszowanie chipsów w towarzystwie Aneka. Plan resocjalizowania się wypełniony w 50%, reszta w dalszej części tygodnia.

Miałam też w zanadrzu jakąś fascynującą opowiastkę, ale już zapomniałam, co to było. Trudno.
EDIT: Przypomniało mi się :D
To była rozmowa z Królową. Wychodzę z toalety i idę do kuchni, gdzie Królowa coś szykowała.
 - Ale ładnie pachniesz! - mówi. - Co to?
 - Odświeżacz do powietrza z wc.
So true.

Wiecie, że Joker regularnie szantażuje mnie emocjonalnie? Gdy wypędzam go z łóżka, w którym on wyciąga łapy w górę i świeci podwoziem, to najpierw stęka, a za chwilę dostaje czkawkę. Próbuje w ten sposób wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia i ... cholera, udaje mu się!


PS. Wczoraj urodzinki miały moje dwa Promyczki Internetowe. Buziaki dla Was :* Gdyby nie idea bloga to bym Was nie znała :)

niedziela, 20 maja 2012

Rekompensata

Intensywna praca intelektualna odchudza. Stanęłam dzisiaj na wagę i zauważyłam brak dwóch kilogramów. Oczywiście od razu je uzupełniłam - pączek, serniczek od mamusi, chipsy, piwo od brata, kawałek tortu urodzinowego (mmm!). Kocham jeść! :P

Przez krótki moment miałam namiastkę czekającego mnie życia i zrobiło się pusto. Ale tak naprawdę, tak w głębi serca, to nie mogę doczekać się czasów, gdy naszym największym zmartwieniem będzie pytanie "jak pojedziemy na woodstock?"

piątek, 18 maja 2012

Blisko końca

Łapię wiatr w żagle i macham wiosłami tak, ze brak mi tchu. Do abordażu! Trzeba to finiszować, bo mi całkiem we łbie się poprzewraca :P
Serdecznie pozdrawiam znad pracy magisterskiej.

!!!

środa, 16 maja 2012

Trzeźwość umysłu

Wstawanie wcześnie rano nie należy do moich hobby. Zazwyczaj rano jestem trochę roztargniona i niektóre czynności wykonuję mechanicznie. Tym bardziej gdy mnie budzik wrzuca w rzeczywistość zaraz na początku dobrze zapowiadającego się snu, jestem jedną nogą w tamtym moim świecie. Dlatego wcale nie jest dziwne to, co zaraz napiszę.
Otóż dziś, podczas obserwowania doświadczeń w czasie porannego wykładu z fizyki nagle zorientowałam się, że chyba ubrałam nie swoje spodnie. Zaczęłam oglądać kieszenie i guzik, które tylko pogłębiały moją niepewność, i wydawały mi się jakieś obce... Aż musiałam zadzwonić do Królowej i zapytać, czy przypadkiem nie podkradłam jej odzienia.

Podobno poprawiłam jej humor :D
A spodnie jednak założyłam swoje, tylko nie pamiętałam, że takie mam. Nie, żebym je miała ubrane dwa dni wcześniej, cóż - czasem żyję w innym wymiarze ^^

I ciągle nie zjadłam kinder bueno, choć taką mam na nie dziką ochotę rrroaarrrr!

wtorek, 15 maja 2012

Szkoda sensu

Zeszłoroczne krakowskie juwenalia były przeze mnie nazwane najlepszymi ever. Pamiętam to, ponieważ poza tym odważnym stwierdzeniem nie miałam więcej do dodania, a przynajmniej niewiele, bo nie ma się czym chwalić- zabawa była przednia. Cóż, tamte juwenalia towarzysko i fazowo może i były najlepsze (?), ale to ostatnie wywarły na mnie niesamowite wrażenia i wcale nie były gorsze ;)
Zaczęło się od tradycji - siur jedzie do Krakowa, więc leje jak z cebra (scebra?). Typowa pogoda znana z moich wyjazdów do dawnej stolicy, ale tym razem byłam szczególnie niepocieszona, bo nie miałam żadnych odpowiednich butów, które by mi nie przemokły (trampki odpadają) i nie sprawiły, że będę mieć koślawe stopy (glany wykluczone). Poszłam na kompromis i postanowiłam ocalić od zagłady moje pięty. Wraz z Młodym odegraliśmy parodystyczną scenkę pogoni za busem z jedną parasolką w dłoni i to całkiem przypadkowo. Na szczęście udało się nam złapać transport do Krk i umilaliśmy sobie podróż planowaniem wysłania Młodemu wymarzonego motocyklu, kiedy już będę zarabiać kokosy. Włożę mu ten motor do wielkiego pudła, a luki wypełnię żelkami. Wiem, jestem dla niego za dobra, ale ewentualnie od czasu do czasu mogę go rozpieszczać.
Gdy dotarliśmy na Plac Inwalidów, który nie wiadomo skąd wziął swoją nazwę, spotkaliśmy Szczura i Pikę, poczekaliśmy jeszcze na przeuroczą entuzjastkę BB, czyli Wrzosa i ruszyliśmy ku naszemu celowi. Ale zanim wkroczyliśmy na teren czyżynaliów, obaliliśmy cytrynówkę roboty Szczura, która wbrew wybrzydzaniu Młodego była pyszna i przyjemnie rozgrzewała :) Farfocle rządzą! Zamiast spotkać się z Majstrem po wejściu na teren juwenaliów poszliśmy na szybkie piwo, gdyż Majster wolał powyhaczać 14-stki na Grubsonie, w sumie nie wiem, czy mu się to udało, czy nie. A po piwie przyszedł czas na realizację planu Janusza i fikanie na Majkelu Dżelonku vel Kielonku. Trochę się ze Szczurem zapomniałyśmy i stanęłyśmy po złej stronie sceny, ale na szczęście w porę naprawiłyśmy ten błąd. Maniek wypatrywał, wypatrywał, aż wypatrzył, posyłając w naszą stronę uśmiechnięte salutowanie i mógł spokojnie wygłupiać się na scenie dalej. Nie ma co, koncert był jak zwykle fantastyczny, a metalowy wężyk przerósł moje oczekiwania, gdy znienacka jakiś gość ugryzł mnie w policzek. Wiem, że jestem apetyczna, ale na Ozyrysa, tak w biały dzień przy Jelonku? Potem próbował jeszcze raz, bo taki był drapieżny, ale się ulotniłam. Maniek zerwał strunę, Jebik doczekał się kolejnego potomka, więc trzeba było odśpiewać wszelkie możliwe stolaty, a Janusz zrobił swoje. LOL. Po koncercie Jelonka mało grać Illusion, ale zdecydowaliśmy się na piwo z deszczową wkładką (było optycznie więcej trunku). Gdzieś tam pojawiła się Ala z Krystianem, a później przyłączył się do nas Maniuś, zawiadamiając o tym, że na umowie widnieje "Jelonek- noł" i Finowie mają delikatne podniebienia (ale obecnie wszystko im jestem w stanie wybaczyć). Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, podokuczaliśmy trochę, aż po Mańka zadzwonili, że ma się zwijać - więc posłusznie się zwinął.Dobrze było go znów wyściskać, ale mogliby przestać grac na bezprzewodowych gitarach, bo to rujnuje moją wizję kariery w muzyce.
Jako że się siurowi i Młodemu nieco zgłodniało to poszliśmy się posilić, a potem odnaleźć Majstrową. Podczas tej przechadzki Szczur zrobiła sobie fajne białe buty z piany, bardzo szykowne! Przy piwku posłuchaliśmy Hey'a. Dyskutując z Majstrem na temat mojego farta nagle wzrokiem odnalazłam Kaspiana i w te pędy rzuciłam się mu na szyję. Stary, poczciwy Kaspi jak zwykle ucieszył się z niespodziewanego spotkania, poopowiadał co u niego, a ja nie mogę się doczekać na jego starcie z Karolem. Trochę mu zazdroszczę, bo pokazać się w Familiadzie to nie lada gratka! Będę trzymać kciuki, bo jak wygrają to będzie taka impreza, że o makrelo wędzona!
A później zbliżał się czas koncertu Apo i udaliśmy się pod scenę. Co działo się na Apo to już pisałam, więc nie będę się powtarzać, a wszelkie dodatkowe przemyślenia zachowam sobie dla siebie ;)
I niestety, nadeszła pora końca imprezy. Jeszcze zanim nas wyprosili - czy zawsze muszą to nam robić? - zdążyliśmy zagrać w stópki, a później spacerkiem poszliśmy na autobus, ale nie pierwszy, ani drugi, cudem do trzeciego się zmieściliśmy. Było sardynkowo, ale za to poznałam historię pewnego kieszonkowcy i dowiedziałam się, że szkoda sensu.
No bo szkoda.
Na sam koniec podróży okazało się, że Szczurzy instynkt nie zawodzi nawet o 3 nad ranem, a Pika ma cudowny domek i smaczną herbatkę owocową :) Cały wypad zaliczam do fantastycznych, tego właśnie było mi potrzeba.
Dzięki wszystkim!;*

I pamiętajcie, jeżeli nie wiecie jaki bilet kupić -sprawdźcie po cenie.

niedziela, 13 maja 2012

Wrażenia (A)po

Myślę, że relacja z samych juwenaliów pojawi się w niedługim czasie, ale teraz chciałam skupić się na jednym elemencie, korzystając z trwającej euforii.
Apocalyptica. Mój pierwszy koncert i przysięgam na wszystkie ogórki tego świata, że nie ostatni. Nie od dzisiaj wiem, że muzyka potrafi zaczarować, ale kolejny raz dałam się temu ponieść. Jestem pełna nieukrywanego podziwu i przeszczęśliwa, że zobaczyłam te wiolonczele na żywo (nie wspominając o wiolonczelistach...). Zmotywowali mnie bardzo, aż zachciało mi się ogarnąć zapisy nutowe i nauczyć się tak wymiatać! Może zabrakło tych ukochanych kawałków, ale dzięki temu jest na co liczyć w przyszłości - prawda Szczurze?
Pozostało mi uczucie niedosytu, mam ochotę na jeszcze i tym następnym razem bardziej się skupię ;) Naprawdę ciężko zachować podzielność uwagi na takim koncercie.
To było zarazem piękne, wzruszające, pełne energii i impulsywności, a do pełni szczęścia brakowało mi tylko glanów.

Co tam. Siniaki na stopach są pocieszne!

Mrrr ^^ <bardzo szeroki uśmiech z przymrużonymi oczami>

piątek, 11 maja 2012

"Mózg mnie szczypie"

Kryzys natchnienia! I to w wersji żałosnej, bo śmieszy mnie dzisiaj wszytko, co może wcale nie jest śmieszne, ale mnie bardzo bawi. Tyle mam to się chociaż pośmieję, o.
Zmieniłam sobie nawet dzwonek w telefonie,ho ho, szaleństwo w czystej postaci.

Wczoraj spotkałam się z moją kochaną Bu i wiecie co? Ona jest wspaniała i uwielbiam, jak mówi ^^ Niestety, odkryłam coś, co będzie drażliwą częścią naszej znajomości. Rozmiar jej stopy jest moim pożądanym. Chciałam się na takim zatrzymać, ale natura była silniejsza :(
(Bu, dzięki Ci za wiesz co oraz za trochę późniejsze wiesz co :*)

Na szczęście jutro koniec katorgi przed monitorem i z nosem w notatkach, bo jutro... juwenalia! Jelonek, Illusion, Apocalyptica - brzmi naprawdę zachęcająco. Oby to tylko nie skończyło się dla mnie tak pechowo, jak zeszłoroczne juwenalia, bo na dwa miesiące nie opłaca mi się wyrabiać nowej legitymacji :D

środa, 9 maja 2012

Niedobór magnezu

Powieka mi drga. Chyba mam za mało magnezu, ale to wszystko przez kawuchę, ona mi go zabiera. Z drugiej strony nie można mieć wszystkiego, nie?
Nie ma to jak wybrać się z Sąsiadką na poranny pociąg i prawie na niego nie zdążyć. Na szczęście los nam sprzyjał i konduktor też. Prawdopodobnie wzięłyśmy go na litość tymi - przymiotnik "studencki" zawsze działa. W ramach tego, że już za jakiś czas nie będę mogła się nim posługiwać, postanowiłam poszaleć i wybrać się na studenckie imprezy. A co mi tam, możliwe, że to będą moje ostatnie juwenalia, jak szaleć to z klasą!

Jutro czeka mnie od dawna wyczekiwane spotkanie z Bu :) Nie wiem, czy dojdzie do wypłukiwania magnezu z organizmu, ale na pewno będziemy mielić ozorkami, bo dawno się nie widziałyśmy, a tyyyle się wydarzyło... Dlatego dygam uprzejmie i kładę się do łóżka, bo powieki mi opadają, jakby każda ważyła pół tony. Efekty wspominanego porannego pociągu. Muszę się wyspać, by nabrać sił!

Dobranoc i niech nie śnią się Wam woodstockowe koszmary o podkradaniu naszej miejscówki przez Przystanek Jezus :*

wtorek, 8 maja 2012

Co się dzieje w zapracowanej głowie

Jakieś szaleństwo, paranoja, zatrucie mózgowe, zjazd, albo jeszcze coś, co brzmi podobnie niepokojąco i mogłoby zdefiniować moje samopoczucie. Do stu kołków, przecież tak nie można, ale jak mi coś leży na wątrobie to robię wszystko, żeby sobie z tej wątroby poszło precz, poświęcając na tę rzecz wszystko inne. To jak chwilowe ześwirowanie na punkcie jednej rzeczy. Lub też terapia zastępcza, sama nie wiem. A może jeszcze całkiem co innego.
Zimno mi jakoś, wysokie amplitudy temperatur też źle wpływają na moje nastawienie, a najbardziej z równowagi wyprowadza mnie fakt... hm... w sumie, sama nie wiem który :D

To z księżycem nazywało się perygeum.

Kiedyś kupię sobie krzaczek poziomek i będę sobie je podlewać i doglądać, a potem je zjem.

33.
86.
Pora zabrać się za Norwida.

EDIT:
Humor skutecznie poprawiony - dzięki Szczuuuur :) :*

niedziela, 6 maja 2012

Ani trochę marudnie

Pionowa kreseczka mruga do mnie już od jakiegoś czasu, a ja nie wiem, co napisać. Naprawdę nie chcę marudzić, bo nic mi to nie da, więc zacisnę zęby i poczekam na lepsze czasy, które przyjdą już niedługo (mam nadzieję, że niedługo).
Grozi mi płaskodupie i awers do klawiatury. Oraz do butów zasłaniających pięty - auć.
Wczoraj był ogromny księżyc, widzieliście go? Właściwie trudno było go nie zauważyć, ale czasami można przeoczyć nawet najbardziej rzucające się w oczy sprawy. To zjawisko wielkiego księżyca miało swoją nazwę, ale już zapomniałam, jaką. Moja pamięć jest gorsza niż ser szwajcarski.

Chyba sobie zrobię dzisiaj dzień odpoczynku, bo nic mi nie idzie, nawet tetris...
O, spodobał mi się ten pomysł :)

PS. Niebieskie skittles się skończyły :P

środa, 2 maja 2012

Geje

Moja mama oglądając serial w telewizji, nagle odezwała się do mnie pouczająco: "Geje są zawsze fajni".

Szukam geja dla mamy!

***
A poza tym nie mam życia, tylko piszę, robię przerwy, piszę, robię przerwy, robię przerwy, robię przerwy, a potem na odmianę piszę. Powiem Wam, że już się nie mogę doczekać, aż skończę :)