sobota, 28 września 2013

Garść nowinek i ukryta pointa

Napełniłam dziś helem 29 balonów. Czuję się wypompowana.

Angol ostatnio zajrzał na bloga i słownie pogroził mi palcem. Postanowiłam, że coś napiszę, aby mnie nie gromił spojrzeniem chociaż w tej kwestii. Sprawa ma się tak: jest sobotni wieczór, boli mnie głowa, w zlewie tłoczą się brudne gary jeszcze z piątku, ale mi się nie chce ich zmyć. Tzn chęć może i by się znalazła, ale nie mam siły. Spałaszowałam pyszną kolację, wypiłam herbatę (truskawka-mango), zjadłam loda i trochę mi lepiej, choć siły nadal niewielkie. Myślę, że przyjemność zmywania zostawię sobie na jutro.
Bo jutro weekend! Tak, tak, tak! Dopiero teraz prawdziwie doceniam dni wolne.
A co tam u siurka? To, co zwykle. Dużo cyferek, dużo liczenia. Wyrosły mi cztery wielkie krosty na policzku i dokonałam wymiany trzech kartonów zwykłego mleka na trzy kartony mleka bezlaktozowego. Tyle matematyki. Poszerzam wiedzę z zakresu słownictwa niemal na bieżąco, przyswajam także geografię poprzez pracę w terenie. Odkryłam, że lubię chodzić do kontenera, bo pachnie w nim tak samo, jak w mojej piwnicy. Różnica polega na tym, że w mojej piwnicy zamiast różnego rodzaju świeczników, wazonów i talerzy na półkach stoją słoiki z ogórkami kiszonymi oraz sałatką siedmioskładnikową. Sałatka siedmioskładnikowa to nazwa sałatki. Przynajmniej tak utrzymuje Królowa. Odkryłam także, że uwielbiam krushem's z KFC o smaku Oreo, rozpływam się przy rożkach z Oreo, dam się pochlastać za czekoladę z kawałkami Oreo (najlepsza, słowo daję!), ale żeby kupić sobie Oreo tak po prostu to nie. Nie porywa mnie.
Jem za dużo słodyczy - może stąd te krosty? Piję dużo herbaty. Cieszę się nadchodzącą jesienią. Jest tak kolorowo... i można zacząć nosić szaliki, i swetry, i czapki...

"If you leave me now you'll take away the biggest part of me UUUUUUUU no, baby please don't go!"

Mam w głowie kilka tych samych piosenek i przewijają mi się w głowie. Nie wiem, skąd je wzięłam. Znaczy wiem, z radia, ale z jakiego powodu się mnie uczepiły, Bóg raczy wiedzieć.

Chciałabym wymyślić jakąś pointę na koniec, lecz niestety nie mam siły. Zresztą trudno jest wyciągnąć pointę. Właściwie to jeśli Czytelnik oczekuje pointy, niech sobie sam ją wymyśli. Dlaczego zawsze wszystko ja?

niedziela, 22 września 2013

Żart dla filologa

Z życia wzięty.

A: Jak przyszedłaś to paliła się świeczka?
S: Przyszłam...
A: Jak przyszłaś to się paliła?
S: Nie.
A: Zdmuchłaś?




Tak.

poniedziałek, 16 września 2013

Coolturalny weekend

Człowiek ma sprawną umywalkę w łazience i od razu o facjatę dba się łatwiej. Czuję się jak w jakimś tanim spa, twarzyczkę mam gładziutką jak pupcia niemowlęcia. I pomyśleć, że to dzięki bieżącej wodzie z drożnym odpływem... Detale zmieniają świat.

Minął bardzo intensywny weekend. Poprzedni również był intensywny - wyprawy pod Birmingham i objadanie się ciastem z brzoskwiniami prosto z podłogi w służbowym vanie... Jednakże ten weekend był inny. Wspólny, towarzyski i krajoznawczy. Rozpoczął się wystawą lokalnego artysty. Jego obrazy o mozaikowym charakterze swą feerią barw siłą rzeczy kojarzyły się z Woodstockiem. Wypiłam elegancko wino z plastikowego kubeczka, wymieniłam z Angolem interpretacje malowideł - trzeba wtrącić, że wychodziło nam to nader dobrze - pochichotałam z szefowymi i wspierałam swą obecnością naszą drogą Jean. Po otwarciu wystawy zahaczyliśmy z Angolem do pubu i ze smakiem wychyliliśmy prawdziwego, brytyjskiego cydra. Przepyszny!
Natomiast dnia następnego wybraliśmy się na od dawien dawna ustawianą wycieczkę do Walii. W planach były jaskinie i tam też się udaliśmy. Dwa lata temu również tam się wybraliśmy i porównując te dwa wypady, tym razem było krócej, mniej ekscytująco i nie na kacu. Gdy plan został wykonany w 100% zdecydowaliśmy się na przedłużenie trasy. Słońce przyjemnie przezierało przez chmury, zatem można było zaryzykować stwierdzeniem, że jest ładna pogoda. Jak ładna pogoda to należy korzystać, zwłaszcza w tym kraju, dlatego też pojechaliśmy nad morze! Cel - zbieranie muszelek na plaży w Swansea. Tym razem byłam wybredna i nie pakowałam do kieszeni wszystkiego, co popadnie. Po wielce przyjemnym spacerowaniu po plaży pełni morskiego powietrza w płucach, muszli w garściach i piasku w... wszędzie, mogliśmy wracać do domu. Gdyż w domu czekała na nas rozmowa z reprezentacją Kołków - Sąsiadką, Izajaszem i jego różnymi częściami ciała tudzież peruką wikinga, połową Szczura i szczurzą skarpetką oraz na wpół śpiącym Kubą Kubeczkiem. Lekcje, jakie powinniśmy wszyscy wyciągnąć z owego skajpowania, są następujące: słychać o wiele wyraźniej, kiedy się mówi do stopy i nie wolno mówić Sąsiadce, że jest stara, bo się rozłącza.
--- Przy okazji WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO dla Najlepszej Na Świecie Sąsiadki :) ---

Walia jest piękna. Lubię Walię. Mogłabym mieszkać w Walii. Blisko do gór i do morza. Idealnie. Tylko do pracy miałabym daleko, to na razie się nie przeprowadzam.

Dziś natomiast już bez szałów, bez ochów, zwyczajna, nieco zabiegana i pracowita niedziela w pracy. Doznałam szoku. Napełniłam helem 12 balonów i tylko 1 szczęśliwie powędrował do nowego domu. Reszta została odrzucona. Co zrobiłam źle, pytam? W czym były gorsze? Że bez rodowodu i z czerwoną wstążką to już oznacza, że fe, że nie zasługują na odrobinę miłości? Smutno.
Dobrze, że znalazły się rodziny zastępcze [patrzy na niebieski balonik czający się pod sufitem].


PS. Aha, do mojego subiektywnego top 7 dodaję kolorowe drzwi! Ważny element, nie wiem, jak śmiałam zapomnieć.

wtorek, 10 września 2013

Przedjesienne myśli

Czy ktoś zna smak "ciepły"? Gorący Kubek próbuje mnie przekonać, że właśnie taki posiada. Jestem albo fatalna w rozpoznawaniu smaków (możliwe) albo Gorący Kubek nabija mnie w butelkę. 

Chyba idzie jesień. Wieje okrutnie, szczególnie, gdy wracam do domu z pracy. Ciężko mi się pedałuje pod górkę, gdy powiewy wiatru rozchełstają mi poły mojej seksownej kamizelki odblaskowej. Health & Safety, proszę państwa. Na wzgórzach wrzosy kwitną jak oszalałe, a słońce już nie grzeje tak mocno. 

Idzie jesień, idzie szkoła, idą koncerty. Angol przeprosił się z grami. ("Właśnie zabiłem czerwia i nawet niezły był. Takie fajne buty ze skóry czerwia miałem...") Ja powinnam przeprosić się z blogiem. Zobaczymy, jak będzie.

Szukam inspiracji przechowywania gratów w domu. Wszelkie propozycje mile widziane. Gdy już będę bogata to zamieszkam w pięknym domu z wykuszami i czarującym ogrodem, pełnym ziół i pachnących kwiatów oraz krzewów, będę mieć osobny pokoik na garderobę i szafkę na buty. Jednakże na razie jestem jeszcze na poziomie początkowym i cieszę się tym, co mam. Nowymi półeczkami (mój bohater <3) i bukiecikiem wrzosów na parapecie tuż obok tymianku i bazylii.

Miłej środy, papużki!

piątek, 6 września 2013

Subiektywne British Top 7

Czerwony dywan rozwinięty? Bo oto powracam do blogowania z wypasioną i przemyślaną (!!!) notką. Często się to nie zdarza, patrząc na archiwum w sumie mało co się działo w ogóle, ale tym razem autentycznie przygotowałam się do pisania. Mam przecież za sobą szmat czasu spędzonego na wygnaniu - tfu! na emigracji, co niejako zmusza mnie do podsumowań, rozważań czy wniosków albo chociaż luźnych uwag w kwestii uchodźstwa - tfu! życia na obczyźnie.

Przedstawiam Wam zatem, szanowni Znajomi i Czytelnicy, hiper subiektywny ranking TOP 7 najbardziej typowych rzeczy dla Brytyjczyków, wygenerowany podczas ponad rocznego pobytu w ich pięknym kraju.

1. Please, sorry & thank you
Trzy magiczne zwroty, których używa się tu częściej niż powitania (chociaż to też osobna historia) i które powinni umieć wszyscy obcokrajowcy, aby dogadać się z Brytyjczykiem. Przeprasza się za wszystko, nawet jeśli nie zawiniłeś. Podobnież - dziękuje się za wszystko. A jak się ładnie poprosi to naprawdę można dużo zdziałać. Rozwinięcie myśli patrz punkt 5.

2. Budki telefoniczne
Wiadomo, jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Zjednoczonego Królestwa obok Big Bena i Union Jacka. Każdy wie, że czerwone budki telefoniczne stoją w Londynie i można sobie z nimi zrobić zdjęcie. Ok. Ale identyczne budki telefoniczne są wszędzie. Naprawdę wszędzie. Nawet na największym odludziu, gdzie zamiast rozbrzmiewającego telefonu słychać tylko beczenie owiec. Zastanawiałam się, po co w dzisiejszych czasach budki telefoniczne, skoro wszyscy mają telefony komórkowe? No cóż. Widać to element tradycji, a tradycja to rzecz święta. Do tego mi się ona podoba.

3. Gwizdanie/nucenie/śpiewanie
Zazwyczaj podczas pracy. I nie ważne, czy przy współpracownikach, nie ważne, czy usłyszą klienci, nie ważne, że obok ktoś aż trzęsie się ze śmiechu. Brytyjczycy gwiżdżą wybitnie głośno i melodyjnie. Ze śpiewem natomiast jest różnie, ale przynajmniej można się pośmiać - lub dołączyć. Taki to rozweselony naród, że sobie podśpiewują.

4. Skarpetki
Mój fetysz. Tutaj w sklepach mają setki, tysiące, miliony! W najdziksze wzory. Co ważne, wcale nie muszą być drogie. Założę się, że można dostać skarpetki ze wzorem skarpetki. Dla mnie to istny raj skarpetkowy! Gdybym mogła, przeznaczyłabym skarpetkom osobną szafkę. Jak do tej sprawy podchodzą tubylcy? Na pewno z mniejszym entuzjazmem. Charakter mojej pracy pozwalał mi na weryfikację odzieży stóp i powiem Wam, nic specjalnego. Obecność dziur na palcach/piętach wręcz zaskakująco częsta. W związku z tym nie powinnam się przyczepiać do noszenia dwóch różnych skarpetek, totalnie nie do pary. Mało tego, samej zdarzyły mi się podobne incydenty, bo przecież rano na autopilocie nie sposób oróżnić kolorów.
 
5. Uśmiech
W połączeniu z punktem 1. czyni cuda. Wiem, bo doświadczam ich namacalnie, w codziennym życiu. Na początku trudno było mi się przyzwyczaić do faktu, że obcy ludzie mijając mnie na ulicy, w sklepie czy w pracy, po prostu się do mnie uśmiechają. Nie śmieją się ze mnie, w 99% przypadków nie miałam brudnego kącika od czekolady czy dziwnej fryzury. Brytyjczycy się uśmiechają ot tak. Bo to miło i grzecznie. Proste.

6.Kolejki
Cytując klasyka "I'm British, I know how to queue". Otóż to, oni wiedzą. Stoją grzecznie i czekają na swoją kolej, choćby ogonek nie miał końca. Kolejki można spotkać w miejscach oczywistych - sklep, poczta, publiczna toaleta, bank etc. - oraz w miejscach absurdalnych typu przystanek autobusowy czy, mój faworyt, koncert metalowy. Stoją sobie takie rozchochrane, poubierane na czarno, w ciężkich buciorach i skórach jedno za drugim, w kolejce, przesuwając się tiptopami i czekając grzecznie, aż dotrą do wejścia. Jest grzecznie, jest spokój. Sama widziałam, sama w kolejce stałam, ale czułam się dziwacznie. Ledwo się hamowałam, by nie pobiec na łeb na szyję do wejścia rozpychając się łokciami.

7. Kartki
Z okacji urodzin, z okazji rocznicy, z okazji narodzin dziecka, z okazji przeprowadzki, z okazji ślubu, z okazji ukończenia szkoły; podziękowania, przeprosiny, kondolencje, zaproszenia; kartki śmieszne, słodkie, piękne, eleganckie, widokowe, a także te zupełnie bez sensu. Absolutnie to uwielbiam. Ale kartek na imieniny nie ma. Brytyjczycy uwielbiają dostawać kartki. Urodziny bez kartki urodzinowej to gorzej niż urodziny bez tortu. Święta Bożego Narodzenia to całe tony kartek poustawiane na kominku czy na szafkach. Normalnie szał, w którym z radością się odnajduję.

Chciałam dodać do listy jeszcze mycie naczyń, ale po konsultacjach okazało się, że to nie tylko przywara Brytyjczyków, zatem to zostawię. O przepisach Health & Safety też mogłabym poironizować, ale się powstrzymam. Wszak to dla mojego bezpieczeństwa.

Oczywiście moje wynurzenia mają charakter osobisty. Nie ma w nich ani krzty statystyk, dogłębnych badań, czy studiowania materiałów źródłowych. Wszystko jest dobrem intelektualnym, zdobytym podczas wielu godzin odkurzania, mycia garów, wpatrywania się przez okno tudzież zwiedzania, jak i również rozmów z Brytyjczykami.

Minął rok. Tyle się wydarzyło. Moje życie wyobracało się na wszystkie strony jak ja na tej pamiętnej karuzeli w Ludlow. Z tym, że teraz nie czuję mdłości, moje nogi się nie trzęsą. Jest mi dobrze.
I niech tak będzie.
Wierni: Amen.

poniedziałek, 2 września 2013

Tymczasem w Ankh-Morpork

"Wpadnij do Pussy Cat, usuń mi demona..."