niedziela, 29 czerwca 2014

Szampan i ciasto zawsze ok

Ahoj! Co słychać w wielkim świecie? U nas na wsi wciąż to samo, śpiew ptaków i pobekiwanie owiec. Niektóre przedrzeźniają same siebie i to jest arcyzabawne, uśmiać się można do łez.
U mnie widać postępy. Odzyskałam władzę w nogach i można mnie dotknąć. Tydzień minął stabilnie, bez większych przewrotów - w pracy jak zwykle za dużo do zrobienia, ale przerwa na ciasto zawsze wskazana. W wyjątkowych sytuacjach dopuszczalny jest szampan, na przykład gdy ktoś obchodzi urodziny, a już zwłaszcza wtedy, gdy nie ma wody, bo zatkała się rura. Właściwie zawsze znajdzie się dobry powód do zjedzenia ciastka i wypicia szampana. Albo chociaż herbaty.
Mam takie wrażenie, że ostatnio wszystko się zmienia. To, co stanowiło dla mnie stały element, nagle znika, a na horyzoncie majaczy nowe, lecz ciągle niewyraźne i niepewne. Pewne jest jedno - to, co było, już nie będzie takie samo.
No wiem, eureka, za takie błyskotliwe odkrycie powinnam dostać co najmniej Nobla.

wtorek, 24 czerwca 2014

Spieczone ra(ci)czki

Pochwaliłam filiżankę na forum i ta od razu strzeliła focha. Pojawił się on na dole uszka i po kawie w filiżance. Kubek ze Starbucksa wraca do łask.

Dzieją się rzeczy niesłychane. Nie-sły-cha-ne! W tym wietrznym, pochmurnym, często deszczowym kraju, w którym 21 stopni oznacza upał, doznałam poparzenia słonecznego. Na nogach (!): na stopach i piszczelach (!!!). Najwidoczniej jestem niepełnosprytna, gdyż wyłożyłam się z racicami na kocyku, na plaży i głupia dałam się nabrać na sztuczkę z wiatrem. Wieje to się nie usmażę. "Popatrz, ciągle jestem biała, ale plecy sobie okryję na wszelki wypadek. Nogi nie, na nogach mnie nie chwyci, bo mnie tam nie opala".
No jasne, że mnie tam nie opala. Na nogach mnie od razu przypieka.
Niedzielny wieczór i cały poniedziałek spędzony na kwiczeniu oraz szukaniu pozycji jak stanąć/ jak usiąść/ jak żyć z niedowładem kończyn dolnych. Ale nieważne! Warto było, bo plaża w Barmouth jest jak raj na ziemi. Przede mną było morze, a za mną górskie szczyty. Raj! Walia jest przepięknym miejscem na ziemi pod warunkiem, że nie pada.


Wiadomość z ostatniej chwili - Angol rzuca we mnie muchami. Fuuuuj!

W domu panuje żałoba, bo Włosi odpadli z  mistrzostw. Anglia chyba została najgorszą drużyną przegrywając wszystkie mecze, ale jak usłyszałam dzisiaj w radiu "football is booooooring!". Teraz tenis jest trendy. Wimbledon. Śmietanka, truskawki i Pimm's.

Za miesiąc (z hakiem) ruszamy w drogę! <tańczy>

czwartek, 19 czerwca 2014

Ale że Dudka na mundial nie wzięli?

Kawa w filiżance z cienkiej porcelany smakuje lepiej. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale pogodziłam się z tym i kubek ze Starbucksa poszedł z odstawkę.

World cup! Wszyscy o tym huczą i ja nie będę odstawać, bo kocham oglądać piłkę nożną, gdy grają reprezentacje narodowe. Jest w tym coś bardzo ekscytującego. Dzisiaj będę kibicować Anglii. Nie z pobudek lokalnego patriotyzmu - choć może troszeczkę też - raczej z przyzwyczajenia i sentymentu, bo zawsze im kibicowałam. Lecz dzisiaj patrząc jak Wyspiarze będą się zmagać z Urugwajem pomyślę o Harcie. Pomyślę o tym, że wczoraj gawędziłam sobie z Anne, która co tydzień spotyka się z ojcem bramkarza reprezentacji. Pomyślę o ojcu i popatrzę na Harta inaczej - w końcu to swój chłop z miasta Darwina, który nie poszedł na wesele, które dekorowałam, bo pojechał do Brazylii. To całkowicie zmienia perspektywę ;)

Come on, England!

sobota, 14 czerwca 2014

Lato!

Piękny poranek. Słońce świeci od samego początku podniesienia powiek, na niebie ani jednej chmurki, co trąca o anomalię pogodową w tych rejonach. Chce się żyć, ale bardziej chce się dośnić sen, więc zostaję w łóżku jeszcze na chwileczkę. 
Ostatecznie zwlekam się z łóżka o 9. Angol szykuje śniadanie. Wybieramy opcję spożycia placków z cukinii i smoothies "w ogrodzie". Jest cudownie, rajsko, wakacyjnie, pysznie i chlap. Ptasie gówno ląduje na moim talerzy dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywał kawałek placuszka, nabity teraz na widelec.
Gówniane szczęście!

Uwielbiam wolne weekendy! Przyszło lato i sukienki w szafie aż się proszą, by je włożyć, zatem sezon pokazywania fantazyjnie osiniaczonych nóg w pełni rozpoczęty.

piątek, 13 czerwca 2014

No łosi staw

Bądź "no washy stuff" króluje jako hasło dnia.

Siurek zmęczony, padnięty. Siurek uwielbia, gdy przychodzi do domu i obiad już czeka. Siurek cieszy się z mundialu, bo bardzo ekscytujące jest oglądanie rozpoczęcia meczu i uważne sprawdzanie, który piłkarz zna słowa hymnu narodowego.

Jeszcze tylko jutro i sobie odpocznę...

wtorek, 10 czerwca 2014

London, bejbi

There's no place like London, but home.

Mam takiego nibykaca po ostatnim wyjeździe służbowo-turystycznym. Jeszcze do mnie nie dotarło, że byliśmy w Londynie, chociaż wróciliśmy dwa dni temu do naszej sielskiej wioski. 
Na przyszłość będę sprawdzać narzeczone piłkarzy z londyńskich klubów, bo kto wie, może znowu będą to jakieś aktorki... Nigdy nie wiadomo, dla kogo dźwigam ciężary i dla kogo tnę się po rękach drutem.
Ale nie będę pisać o pracy. Napiszę o Londynie! W ciągu dwóch i pół dnia przedreptaliśmy z Angolem dystans, jaki zazwyczaj wyrabiamy w miesiąc. Cóż się dziwić, było mało czasu, a atrakcji do odhaczenia zbyt wiele. Podołaliśmy, mało tego - zahaczyliśmy o polski koncert, którego znaczną część spędziliśmy na zewnątrz, pijąc polski browar za funta i pstrykając głupie foty z Kredem. a propos fotek - trzeba mieć kołkowe szczęście, by robić zdjęcia wszystkiemu, co odstaje normą od standardów i rozładować baterię w aparacie tuż przed dotarciem do Big Bena. Brawo! Chwała niech będzie smartfonom, inaczej wpadłabym w rozpacz i rzuciłabym się z Mostu Westminsterskiego, by otruć się w Tamizie. 
Co mi się podobało w Londynie? Architektura! Muzeum Historii Naturalnej jest przecudne. Miłość od pierwszego wejrzenia. Hyde Park z ptaszyskami wszelkiej maści. I te zachęcające kawiarnie, puby, restauracje, znane, kultowe miejsca...
Co mi się nie podobało w Londynie? Tłum. Takie nagromadzenie ludzi w moim przypadku dopuszczalne jest tylko na woodstocku.

Zrealizowałam jedno z moich marzeń i wiem, że wrócę do Londynu na pewno. Chociażby po to, by poszukać więcej prac Banksy'ego. Trafiłam na jedną zupełnie przypadkiem, na ulicy, przy której zaparkowaliśmy samochód, niedaleko miejsca, w którym pracowałam. To się nazywa szczęście!

Szczęście nazywa się też: suche skarpetki, gdy przemokną buty; nowe kombinerki; naleśniki z nutellą i kremem waniliowym; wygodne łóżko; dom; Pimm's; kochający przyjaciele; leżaki w parku; jechanie autobusem na gapę, bo kierowca mrugnął i wpuścił do środka; Angol obok; uczucie, gdy budzisz się rano i jesteś zadowolony z tu i teraz, a myśl o tym, co ma być za chwilę sprawia, że się uśmiechasz i masz ochotę wstać. To wszystko, miśki, nazywa się szczęście.

niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień Dziecka

Wszystkim dzieciom, tym małym i tym dużym, wszystkiego najlepszego! :)