wtorek, 22 lipca 2014

Bez uśmiechania

Wczorajszego wieczoru Angol przyglądał mi się gdy w skupieniu tworzyłam notkę i powiedział:
- Ale ty jesteś ładna... ... ... Jak się uśmiechasz to trochę mniej.


Zapamiętam, by mieć gotową odpowiedź na kolejne "no uśmiechnij się!".

Historia zagubionych kapci

Przyznać się: kto mi schował kapcie? Nie mogę ich znaleźć, co w realiach powierzchni, jaką mam do przeszukania, jest bardzo podejrzane. Jakiś łobuz zajumał mi kapcie. Pytanie po co? I czy ma to związek z kradzieżą piżamy Ali?

By zrozumieć, napiszę o co chodzi. Otóż w miniony weekend miały miejsce dwa wydarzenia. Przede wszystkim był wieczór panieński Mizerii, a by faceci nie pałętali się po okolicach "Bombaju" zrobili swoją alternatywną imprezę w naszej chatce. Płeć piękna bawiła się elegancko, jak można było się spodziewać. Pin-up, czerwona szminka, grochy, sukienki, sam seks. Wszystko okraszone wizerunkami męskiego przyrodzenia i striptizerem na torcie. Więcej szczegółów nie podaję, bo to ściśle tajne. Przecież dobrze wiemy, że szpiedzy są wszędzie, a jak już tu patrzą to niech mi rozwiążą zagadkę moich zaginionych kapci. Były rozdeptane na piętach (chociaż przysięgam, starałam się wsadzać stopę w całości do środka, ale sama mi wyłaziła!), w kolorze brudnego różu, włochate, można powiedzieć, że nieco rozczochrane, sztuk dwie. Zimno mi w stopy, więc wolałabym, żeby się znalazły.

Z rzeczy istotnych - Mizeria zmieni nazwisko... i to już niedługo! Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w jej ostatnim wieczorze wolności* oraz że nie będę musiała edytować nazwy kontaktów w telefonie. To znacznie ułatwia sprawę :)

Wróżba z Dziwadłowego panieńskiego była błędna - jednak był następny taki wieczór. I całe szczęście! Dziękuję pin-up'om!  


P.S. Gdybym miała codziennie rano dodatkową godzinę, gdybym umiała się uczesać i obchodzić się z lakierem do włosów, prawdopodobnie zostałabym przy pin-up'owej stylizacji. Piękności!

*- nie dotyczy jej dziewczyn. Byłyśmy pierwsze.

środa, 16 lipca 2014

Garść przemyśleń

Mam kilka luźnych przemyśleń i muszę się nimi podzielić publicznie.

Po pierwsze - czasami tak bardzo mnie coś wkurza, że jedynym sposobem na opanowanie się jest zjedzenie czegoś dobrego i kalorycznego. Wpierniczyłam prawie całe opakowanie millionaire's shortbread. Został ostatni kawałek, ale nie mogę go zjeść, bo mi już niedobrze. [słodka passa na blogu trwa]

Po drugie - codziennie rano i czasem wieczorem zastanawiam się, po jaką cholerę nasi dalsi sąsiedzi wieszają na zewnątrz swoich okien worki na śmieci. Furkoczą te worki na wietrze dzień w dzień, tak samo jak furkoczą mi w głowie pomysły na temat ich pomyślunku. Póki co mam dwie mocne tezy. Teza pierwsza: moi sąsiedzi odstraszają muchy, pszczoły, osy i inne wszelkiego rodzaju latające insekty nietuzinkowym, ale efektownym sposobem. Teza druga: moi sąsiedzi to świry.

Po trzecie - już niedługo wyściskam piesiuńcia po raz trzeci w tym roku. Z tego powodu ściska mnie w dołku z wzruszenia.

Po czwarte - obejrzałam "Pokutę". To był tak bardzo angielski film, że bardziej się nie da. A jeśli się da to podajcie mi proszę tytuły, chętnie obejrzę (i sprawdzę, czy mnie tam nie było, gdzie to kręcili :P). Tak czy owak stąpałam po tym samym trawniku co James McAvoy i sprawia mi to niewytłumaczalną radość.  Nie dociekać.

Po piąte - zdumiewa mnie zwyczaj noszenia kapeluszy (czy też udziwnionych nakryć głowy, bo niektóre nawet koło kapeluszy nie leżały) przez panie na angielskich ślubach i weselach. Ostatnio miałam przyjemność widzieć gości weselnych i zamiast się zachwycać wraz z towarzyszkami, które były pod wielkim wrażeniem, dusiłam w sobie śmiech. Kapelusze kapuję. Ale coś na kształt pióropusza górniczego, tylko przerzedzone jest ponad moje siły.

Tyle chciałam, dziękuję, dobranoc.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Ciasteczka i kawa

Moje posty dotyczą ostatnio samych łakoci, zupełnie nie wiem, dlaczego. Ale fakt faktem, ostatni tydzień minął pod znakiem kawy/herbaty i ciasteczek serwowanych za darmochę w jednym z hoteli w Gloucester. Doszło do tego, że przedawkowałam cukier. Dopiero na drugi dzień mogłam znowu zjeść ciasteczka. Znowu za darmo. Wszak ma się ten nieodparty urok osobisty i wie się, kiedy go należy używać, a kiedy można odpuścić.
Ostatni tydzień był też bardzo pracowity, ale i satysfakcjonujący. Obfitował w wiele komicznych sytuacji, jak i w wiele siniaków, otarć tudzież przecięć. Wyglądam, jakby mnie ktoś poturbował albo jakbym była nieszczęśliwą posiadaczką kota ze wścieklizną. Do wesela się zagoi! Tylko jeszcze nie wiadomo, do którego. Ale nie narzekam, w końcu nie każdy ma szansę stąpać po ogrodzie jednej z najbardziej wpływowych kobiet biznesu w Królestwie, dlatego ewentualnie mogę poświęcić ciągłość swej skóry.
Prawie zdobyłam zwierzątko domowe! Chciałam uratować małą myszkę, która miała chorą łapkę, ale niestety skubana uciekała tam szybko mimo swego kalectwa, że nie zdążyłam jej złapać. Muszę zadowolić się naszymi strzyżykami, które postanowiły zamieszkać naprzeciwko. Pisklęta są bardzo hałaśliwe jak na ich małe rozmiary. Zgaduję, że to dobrze.

Wsi spokojna, wsi wesoła - że zacytuję wieszcza z Czarnolasu - dobrze jest mieszkać na uboczu, pod warunkiem, że nie potrzeba desperacko żadnych produktów ze sklepu papierniczego.

niedziela, 6 lipca 2014

Na słodko

Ostatnio u mnie sama słodycz. No, może poza jednym incydentem, w którym moja duma i samoocena zostały ciężko ranne po ostatniej lekcji angielskiego. Przyniosłam na zakończenie wspólnej nauki muffinki z borówkami, które w pocie czoła przygotowywałam wieczór wcześniej, a potem próbowałam je podzielić między 16 osób, przewieźć na rowerze do pracy i uchować przed konsumpcją tamże. Szalenie trudne zadanie, tylko brzmi jak bułka z masłem. Byłam z nich bardzo dumna, tak ładnie wyrosły i co?
Nadia przyniosła triffle, Ania drożdżowe ze śliwkami i kruszonką, a moje muffiny poszły w zapomnienie i tylko jedna osoba, JEDNA OSOBA poczęstowała się moim wypiekiem.
Zabolało.

Humor został uratowany, kiedy Jules oznajmiła, że to były moje najlepsze muffinki do tej pory. Szkoda, że nie zostawiłam ich więcej w pracy... ale cóż.


Wiecie co jest najlepsze po 5-ciu dniach ciężkiej pracy? 2 dni weekendu! Woohoooo!