środa, 29 kwietnia 2015

Jeszcze dycham

Sytuacja jest taka. Nie mam komputera. Powtórzyła się historia z moimi kapciami. Angol tak schował mój netbook, że nie da się go znaleźć. W naszej ogromnej, przestronnej willi tak łatwo coś zgubić...

Z tego wszystkiego zrodziło się blogowe milczenie. No, jeszcze praca, praca, praca, kino, praca... Czasem trudno znaleź chwilę na cokolwiek.

Obiecuję, że gdy znajdę moje narzędzie pracy od razu się zamelduję. Słowo harcerza.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Przerywnik

Zanim uraczę Was kolejną opowieścią z moich małych podróży, muszę zrobić mały przerywnik. Z okazji nadejścia wiosny (jupi!) zdecydowałam się na powrót do jazdy na rowerze. Wypucowałam wczoraj moje dwa kółka, Angol napompował opony i wszystko było gotowe na dzisiejszy poranek. Udało mi się nawet szybciej zorganizować z porannymi rytualnymi czynnościami, by być na czas w pracy. I co? I wychodzę sobie dziś rano by wsiąść na rower a tu widzę spektakularną flakę w przedniej oponie.
Masz ci los.
Ale nie to jest najlepsze. Bo gdy zaczęłam przyglądać się oponie by sprawdzić rozmiar, zauważyłam napis: "Made in Poland".

Brawa za spostrzegawczość! Po ponad 2 latach używania zorientowałam się, że jeżdzę na polskim rowerze! Ha! Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdby nie to, że kupiłam go na walijskim car boot od jakiegoś tubylca.

Niezbadane są ścieżki polskich rowerów.

piątek, 10 kwietnia 2015

Ajri ajri in e diferent stajli - czyli spontan po irlandzku

 - Before you leave have a pint of Guinness.
 - We already had one.
 - Have another one.

Od czego zacząć? Może od tego, że marzenia się spełniają. Czasem w najbardziej niespodziewanym momencie, w wyniku spontanicznej decyzji, która przez chwilę wydaje się być głupia. Nie wiem, czy jest w życiu coś równie ważniejszego od spełniania marzeń.
Zaczęło się od tego, że gdy mocowałam się z zakładaniem światełek na drzewka w pewnym kościele na wschodnim wybrzeżu Anglii dostałam sms od Angola. "Lecimy do Dublina?" A tydzień później siedzieliśmy w samolocie podekscytowani naszą pierwszą wyprawą do Irlandii. Do tej legendarnej, zielonej Irlandii.
Pierwsze wrażenia były... dziwne. Krajobraz jakby trochę bardziej swojski, bardziej polski (to pewnie przez budownictwo na wsi, trochę inne niż angielskie), ograniczenia prędkości w kilometrach, ale jeździ się po lewej stronie - coś jest nie tak. Dodać do tego śmieszny acz uroczy irlandzki akcent i mamy wybuchową mieszankę. Potrzebowałam trochę czasu, by znaleźć tą irlandzkość, którą kiedyś tam skrupulatnie sobie wyimaginowałam ćwicząc hop backi i słuchając Flogging Molly, Beltaine czy Carrantuohill.