wtorek, 16 grudnia 2014

Świąteczna paplanina

Pamięta ktoś jeszcze historię z hydraulikiem? Ręka do góry. Ok, a kto chce usłyszeć dalszy ciąg? Ręka do góry. No dalej, nie krępujcie się. Zresztą, i tak opowiem, bo mogę, wszakże jesteście tu na moich zasadach.
Zatem Pan Hydraulik po stwierdzeniu, że w naszej firmie zepsuł się boiler i nie da rady go naprawić, zapadł się pod ziemię na jakiś tydzień z hakiem. A później się wyłonił. Z nowym boilerem i żartami wysypującymi się z rękawa. Pytał na przykład, czy mogę podkręcić ogrzewanie, bo tu zimno, haha. Albo czy  nie przeszkadza mi praca w takim mrozie, haha. Albo czy moja praca polega tylko na "składaniu szalików", haha. Tyś widział szaliki...
No ale dobrze, dobrze, nie był taki zły. Ostatecznie zrobił w 8 godzin co miał zrobić i skomplementował kilka razy moje zdolności lingwistyczne. Dowiedziałam się, że nie brzmię po amerykańsku i dziwnie mnie to połechtało po dumie.
Teraz w pracy pocą mi się stopy, bo jest TAK CIEPŁO i nie mogę kłaść świeczek bezpośrednio na podłogę, bo się topią, ale wolę to tysiąc razy niż próby ogrzania rąk kubkiem gorącej herbaty. Poza nieocenionym luksusem ogrzewania doznałałam zaszczytu wyjazdu na Christmas meal w burżujskim Blenheim Palace. Najpierw wraz z kobietkami poszwędałyśmy się po obiekcie, by liznąć kultury, przepychając się przez tłum wycieczkowiczów. Byłoby nietaktem, gdybym nie wspomniała o porcelanie, która dumnie stoi w gablocie i której historię powtarzają przwodnicy. Otóż została ona podarowana diukowi Marlborough przez Stanisława Augusta Poniatowskiego, który wymienił ją na stado psów do polowania. To ci dopiero biznes. Podobno była bardzo ładna.
Widać nie znam się na porcelanie.
Lecz co tam zabytki sztuki, wysiedziane meble, historia i zdumiewające żyrandole... gwoździem programu był lunch i darmowy szampan ;) Muszę przyznać, że to był mój piewszy Christmas meal, który mi się podobał i za który nie musiałam płacić. Fantastiś!

Dość o pracy. W domu przgotowania pełną parą. W zeszłą sobotę ozdobiłam naszą chatkę - wyciągnęłam reniferowe okulary i maskotkę małego renifera w widoczne miejsce oraz przesunęłam ośnieżony domek na bardziej wyeksponowane miejsce (poza sezonem chowa się za butelką). Tada! Oklaski. Ukłon. Pojawł się nieśmiały plan ze światełkami, ale byłam zajęta klejeniem domków z piernika. Nie byle jakich. MINI domków. Bardzo grzecznie proszę, jeśli w pryszłym roku przyjdzie mi do głowy popełnianie piernikowych konstrkcji - czy też czegoś bardziej niedorzecznego - powiedzcie mi w moim własnym imieniu, żebym dała sobie spokój. A jeżeli wciąż będę się upierać przy swoim to zadajcie mi pytanie, czy warto babrać się z lukrem, wycinać części domków kilka godzin z bólem w plecach i wywoływać awanturę z Angolem. Wówczas powinnam przemyśleć sprawę.
Śniegu ciągle nie ma. W wyjątkowo mroźne poranki można dostrzec białą posypkę na wzgórzach, ale bałwana z tego nie ulepię. Niby zima, wieje, zimno, ale kulka z ziarnami dla ptaków mi wykiełkowała. Mam teraz hipsterski ogórek przyczepiony do karmnika.
Jeszcze tylko tydzień i ... zagramy w świąteczną grę :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz