wtorek, 9 czerwca 2015

Wędzony kabelek, hot wings i Walia w jednym

Jakiś czas temu siedziałam sobie przeglądając ciekawe blogi, tanie linie lotnicze i etsy, gdy nagle poczułam spaleniznę. Sprawdziłam wszystkie możliwe źródła zapaszku (łącznie ze skarpetkami), ale nie znalazłam niczego, co pachniałoby jak wędzony kabel. I wtedy mnie olśniło.

Kabel!!!

Na szczęście komputer ocalał, miałam tylko kilkunastodniową przerwę. Kto tęsknił ręka do góry!

Szybki update:
1. Odhaczony Grillstock na którym Angol miał darmową wyżerkę skrzydełek, objadłam się mięsa jak świnia i pobujałam się do The Heavy.  Konkurs jedzenia pączków przełożyłam na przyszły rok.
2. Przez tydzień byłam razem z Angolem właścicielką labradora i przypomniało mi się jak to jest mieć psią sierść na każdym skrawku ubrania.
3. Weekend spędzony nad morzem i w górach. Opaliłam sobie nogi i nabawiłam się zakwasów od spaceru po górkach. A wszystko w towarzystwie ludzi, którzy znają moje potrzeby. Luuuubię takie weekendy :)

Lato przyszło ukradkiem i bardzo mi się to podoba, może w końcu przstanie wiać jak w Kieleckim. Ogólnie jest dobrze, nawet bardzo, a gdy pomyślę, że już za 48 dni jedziemy na Woodstock...! Juhuuu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz