czwartek, 27 lutego 2014

Tłusty bit

Po czym poznać Tłusty Czwartek w Anglii? Po tym, że o godzinie 9 rano w Tuffinie wyprzedane są wszystkie pączki.

Nanosiłam się w pracy ciężkich obiektów i pies sąsiadów chciał posmakować mojego buta. Ciężki, acz wesoły dzień, gdyż w perspektywie czekało mnie miłe zajęcie.Werble... Zrobiłam faworki! Tadaaam! Teraz czekają na upudrowanie i można zajadać :)


wtorek, 25 lutego 2014

Czuć w powietrzu wiosnę

O, jak słonecznie za oknem! Z trawy wyściubiają płatki pierwsze wiosenne kwiaty i nigdy bym nie przypuszczała, że będzie mnie to tak cieszyć. Na parapecie prężą się żonkile i coś czuję po kościach, że niedługo będzie ich całe mnóstwo na trawnikach.

Ostatnio zaliczam wpadki. Kilka dni temu próbowałam założyć opaskę do włosów na nos, sądząc, że to okulary. Wczoraj chciałam umyć włosy odżywką. Dziwnie się lepiła i zaniepokoił mnie brak piany. Pomyliłam slusha ze smoothie,wdepnęłam w psie gówno, zamiast "sheet" powiedziałam "shit" oraz pomyliłam się w liczeniu należności, bo kasa była zajęta. Och, ja wspaniała i inteligenta, gdzieś się zgubiłam - zostało ze mnie to, co widać.

Wszystko inne w jako takim porządku. Mam nadprogramowy dzień wolny, więc zrobiłam już trzy prania, doprowadziłam zlew do porządku i powstrzymuję się ze wszystkich sił, aby nie oglądać kolejnych odcinków "Twin Peaks". To jeden z tych seriali, które chcę obejrzeć, ale nie chcę go kończyć, bo wiem, że kontynuacji już nie będzie. W rezultacie oglądanie tego kultowego serialu zajęło mi już 7 miesięcy. Na szczęście z pomocą przychodzi Grzędowicz, gdyż postanowiła odświeżyć sobie od początku "Pana Lodowego Ogrodu", zanim przeczytam ostatnią część. I niech Grzędowiczowi będą za to dzięki. Dla mnie to jeden z niezaprzeczalnych faworytów polskiej fantastyki.
Narobiłam sobie ochoty na lekturę... dlatego oddam się tej rozkoszy. Bo mogę!
A żeby drogim czytelnikom nie było smutno, oto krokus na pocieszenie :)


środa, 19 lutego 2014

Muzyczne marzenia

Już zdążyłam wyzdrowieć trzy razy, jakby się ktokolwiek martwił. Wysiedziałam się w domu do tego stopnia, że powoli wariowałam, lecz na szczęście już wszystko wróciło do normy,  gdzie przez normę rozumiem delikatne odchyły akceptowalne przez ogół społeczeństwa.
Przy okazji minął weekend. Sobota z całym wachlarzem emocji - z niespodziankową wizytą u Mizerii, pałaszowaniem tarty cytrynowej i rozmowach o silnym odruchu ssania cielaczków, a potem muzyczną euforią podczas koncertu Dream Theater w Wolverhampton. Muszę się pochwalić że był to mój prezent urodzinowy od Angola. Możliwość zobaczenia jednego z moich ulubionych zespołów po raz trzeci wzbudzała we mnie skrajne emocje. Ogromnie się cieszyłam, będąc jednocześnie bardzo zestresowaną. Bałam się, że mój mit o wirtuozach może zostać obalony, ale na szczęście są pewne rzeczy na tym świecie, które jest trudno obalić. Jedną z nich jest harmonia i trudne do opisania piękno muzyki tego amerykańskiego zespołu. I nawet brak mojego ulubionego muzyka nie zmienił ani odrobinę mojej opinii na ich temat.
Na marginesie dodam tylko, że James LaBrie brzmi potwornie udając brytyjski akcent.

Dawno nie miałam tylu łez w oczach.
I tyle... wszystkiego.

Jak już zaczęłam o koncertach to pociągnę temat dalej, gdyż ostatnio często śnią mi się jakieś muzyczne wydarzenia. Acid Drinkers, Jelonek, Woodstock, wspomniane DT... bardzo chciałabym wysłać ręką całusa w stronę Mańka albo poobijać żebra na Kwasożłopach... Chociaż nie, żeber nie chcę obijać, wolę wylać siódme poty i polatać stylem crowd surfing.Do tego 2014 obfituje w tyle cudownych koncertów, a ja ubolewam nad tym, że nie mogę się rozdwoić. No ale cóż, jak to powtarza Angol, nie można mieć wszystkiego.
Podobno.

Ale wiecie co mnie cieszy? To, że gdy wracam do domu po pracy to jeszcze jest jasno. Idzie wiosna!

sobota, 8 lutego 2014

Za przeproszeniem, panie Jachowiczu

Siurek był chory
I leżał w łóżeczku.
I przyszedł Angolek.
- Jak się masz Siureczku?
- Źle bardzo - i rączkę
Wyciągnął do niego.
Angolek sprawdził czoło
Siurka rozgrzanego
I dziwy mu prawi:
- Zanadto się jadło
Co gorsza, nie owocki,
lecz czekoladę i ciasto;
Źle bardzo! Gorączka!
Źle bardzo, Siureczku!
Oj długo ty, długo
Poleżysz w łóżeczku
I nic jeść nie będziesz....
bo ci się nie chce wstać.


Taki weekend.
Śniło mi się, że byłam klatką na ptaki i ktoś cały czas mnie roztrzaskiwał o coś twardego. Gdzie te czasy, kiedy gorączka oznaczała bajkę w telewizji i pudełko plasteliny w prezencie od Królowej?

wtorek, 4 lutego 2014

Z nostalgią w tle

Gdzie się podziały tamte tanie loty... smętnie nucę pod nosem...
Bilety do ojczyzny zabukowane, odwrotu nie ma. Wybywam z Kraju Ściennej Magnolii w najbardziej pracowity weekend roku i nie zamierzam wrócić przed weekendem tydzień później. Czy to jasne?
To nie jest żadne moje widzimisię - to doniosła i patetyczna sprawa. Lecę by być świadkiem znamiennej chwili, w której to Dziwadło zmieni nazwisko i przy okazji stan cywilny. Oczywiście wszystko wyłącznie w celach kamuflażu - tak naprawdę to część naszego bardzo skrupulatnie obmyślanego planu, by zalegalizować nasz związek nie wystawiając się na niepotrzebne swady. Wszystko zostało bardzo starannie przygotowane, zatem nikt nawet nie będzie miał nawet najmniejszych podejrzeń. Jesteśmy takie genialne, muahahaha.

Ostatnie dni przyniosły obfite opady deszczu oraz głębokie refleksje. Rok temu byłam podekscytowana i jednocześnie przerażona - tylko kilka godzin dzieliło mnie od rozpoczęcia pierwszej pełnoetatowej pracy w Anglii. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Tak wiele, że gdy o tym myślę, nie mogę w to uwierzyć i zastanawiam się, co stało się z tamtą osobą, która z duszą na ramieniu wędrowała pod górkę, modląc się w duchu, byleby tylko zrozumieć i podołać obowiązkom. Poznałam wiele osób - tych dobrych, tych neutralnych oraz tych złych, nauczyłam się wielu rzeczy - pożytecznych i totalnie zbędnych, przekonałam się o swoich słabościach i mocnych stronach. Wiem jedno. Niczego nie żałuję. I jestem bardzo szczęśliwa z mojego obecnego miejsca we Wszechświecie, bo czuję, że właśnie tu powinnam teraz być. Mam to niewyobrażalne szczęście, że mogę codziennie budzić się we własnych czterech kątach przy Kimś Bardzo Bliskim, że mam pracę, w której się realizuję i ciągle uczę się nowych bardzo wartościowych rzeczy. Że mogę spełniać swoje małe ( i te trochę większe) zachcianki.
Pewnie, ciągle mam daleko do Królowej, do wszystkich Kołków i nie Kołków, do mojego kochanego piesiuńcia. Nie mogę wpaść do biblioteki na Słowackiego i nie mogę rozkoszować się na francuskim z wiśnią w Katowicach. W leniwy wieczór nie przyjdę bez zapowiedzi do Sąsiadki z własnym kubkiem w rękach by pogadać o niczym. Tęsknię. I tych wszystkich rzeczy bardzo mi brakuje, ale mam za to inne... mogę codziennie przytulić się do Angola, podkarmić sikorki i rudziki, podrapać za uchem Dextera i pogaworzyć z Mają. Mogę bez ustanku kontemplować uroki Anglii, która nawet o tej ponurej porze roku ma w sobie to coś, co wywołuje u mnie dreszcze.
Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że moja tęsknota dotyczy głównie przeszłości. To, co pamiętam i za czym tęsknię już nigdy nie powróci. Już nic nie będzie takie same, zbyt wiele spraw uległo zmianie. I dobrze, taka kolej rzeczy. Z drugiej strony wiem, że niektóre rzeczy pozostały niezmienne. Przecież doskonale wiem, że gdybym teraz wpadła do Sąsiadki z migdałami w cynamonie wszystko byłoby po staremu, tak jakbym wyjechała gdzieś na 2 tygodnie a teraz musiała nadrobić zaległości. Jeśli usiadłabym na krześle w kuchni w rodzinnym domu, po kilku chwilach Joker wpakowałby mi się na kolana, domagając się pieszczot. Gdybym weszła do piekarni na 3 Maja zapewne wydałabym 3 zł na dwa francuskie z wiśnią...
I takie myśli sprawiają, że cała reszta już nie jest taka przygnębiająca. ( a może to peary?)


Najistotniejsze, że za ponad 2 miesiące będę w Polsce świętować! Fanfary. Ciekawe, czy spadnie wówczas śnieg... właściwie nie miałaby nic przeciwko ^^