piątek, 26 stycznia 2024

Voodoo Child

Do zobaczenia w innym świecie, M.

***
Czasem zdarzają się takie momenty w życiu, kiedy wszystko nabiera nowego znaczenia. Wiele dni minęło od ostatniego wpisu, wiele rzeczy się zmieniło i wiele razy zgubiłam drogę. Ale jestem tu, znów, rozpamiętując pewne słowa i gesty. 
Jeszcze tak się stanie, że odzyskam swój róż. I'll get my pink back. I wówczas w swawolnych podskokach i z wiatrem we włosach pohulam pod scenę, żeby krzyczeć jak opętana i wytańczyć to sobie.  Jeszcze strącę szczyt góry wierzchem dłoni. Tak zrobię. 
Ale teraz pozwolę sobie na przykrycie się milusim kocykiem, zwinięcie się w kłębek w łóżku i przeczekanie tego złego czasu.

wtorek, 8 stycznia 2019

Czytelnicze podsumowanie roku 2018

Pewnie już kiedyś narzekałam, że nie lubię końca roku, sylwestra i tego całego ambarasu przy pisaniu nowej daty. Zazwyczaj w Nowy Rok czuję przypływ motywacji i dzielnie zakładam cele na następne 365 dni (tego pierwszego dnia odpuszczam). W zeszłym roku obiecałam sobie, że przeczytam 12 książek. Jeszcze kilka lat temu zakpiłabym sama z siebie. Jedna książka w miesiącu? Poważnie?
Udało mi się przeczytać 5 pozycji, słownie PIĘĆ.

1. "Gwiezdny pył" N. Gaimana. Przyjemna historia, znana, ale jakby ładniejsza, kiedy się ją przeczyta.
2. "Amerykańscy bogowie" tegoż. Zaczęłam od serialu, może niepotrzebnie, bo potem nie umiałam sobie zwizualizować nikogo innego jako Cienia, jak tylko aktora z serialu Netflixa.
3. "Chłopaki Anansiego" tegoż. Luźna kontynuacja poprzedniej pozycji, rozgrywająca się w tym samym świecie. Czytało się lekko i kilka razy uśmiechnęłam się do autora za te polskie akcenty (zresztą nie pierwszy raz po nie sięga).
4. "I nie było już nikogo..." A. Christie. To moja pierwsza książka królowej kryminału, którą poleciła mi kiedyś koleżanka. Czytając to po raz pierwszy, książka miała rasistowski tytuł.
5. "Ciemno, prawie noc" J. Bator. Oj, jak miło przeczytać kawałek dobrej, polskiej prozy... Zajęło mi trochę przyzwyczajenie się do stylu, ale jak już załapałam to aż nie chciało się kończyć lektury.

Na ten rok podtrzymuję swoje postanowienie. Może kiedyś się uda wypełnić je w 100%.

Przyjmuję propozcyje książkowe pod tym postem, tylko poważne oferty.

czwartek, 15 listopada 2018

Raz, dwa... próba mikrofonu

Pamiętam, że kiedyś ktoś z czytelników zasugerował, żebym zmieniła kolor i wielkość czcionki, bo się oczy za bardzo męczą przy dłuższym czytaniu bloga. Persono, zrobiłam to z dedykacją dla ciebie, kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś. A przy okazji i dla siebie, bo wzrok już nie ten co kiedyś i ileż można iść w zaparte.

(właśnie sąsiad wracał z papieroska i mijając na korytarzu nasze drzwi wdzięcznie beknął, również pozdrawiam)

Od ostatniego blogowania upłynęło dużo wody w rzece Severn. Sama rzeka kilka razy wylała, a raz prawie się zamieniła w mały strumyk z powodu suszy minionego lata. Ja też trochę się zmieniłam. Dojrzałam niczym walijski cheddar. Mam męża, pełnowymiarową pracę, do której chodzi się w uniformie z imienną plakietką oraz posiadam prawo jazdy. Od ponad trzech lat mieszkam w tym samym miasteczku i nadal pałam do niego sympatią. Dalej podróżuję po Wielkiej Brytanii, może nie do końca tyle, ile bym sobie tego życzyła, ale niestety tyle, na ile czas pozwala, odkrywając coraz to piękniejsze miejsca - Szkocjo, tęsknię! Zyskałam kilka nowych ważnych osób w moim życiu i wciąż poszukuję weny, bo pisanie nie idzie tak gładko jak kiedyś.
Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu poczułam potrzebę powrotu tutaj, na bloga. Nie mam niczego mądrego do powiedzenia, ale w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko jest ulotne i tymczasowe jak relacje i zdjęcia na snapchacie, chciałabym mieć coś, do czego wrócę za kilka lat, przeczytam, i pomyślę "ale to zgrabnie napisałam!".

poniedziałek, 15 października 2018

Tak na wszelki wypadek

Usunęli mi starego bloga.

To tak jakby kilka lat wspomnień zostało mi odebrane. Auć.
Dlatego piszę tu choć kilka zdań, żeby historia się nie powtórzyła. Chociaż w sumie, może mnie coś tknie i wrócę, bo nigdy nie wiadomo...

poniedziałek, 15 lutego 2016

Miastowa

Milczę. Ciągle jeszcze istnieję, ale nie mam czasu, żeby zebrać myśli w poprawne gramatycznie zdanie.
Taka jestem miastowa.

środa, 21 października 2015

Owczarek niemiecki

Zainspirowała mnie śmierć.
Od dwóch lat jeżdzę taką samą drogą do pracy. Jeśli warunki mi na to pozwalają wsiadam na rower. Mam już swój rytuał: spoglądam na dom z workami na śmieci w oknach, czasem mijam dostawcę lokalnej gazety, zaglądam do ogródka przy drodze sprawdzić jak się mają truskawki w skrzynce z napisem volvo, obszczekuje mnie owczarek niemiecki... No właśnie. Za każdym razem wypatrywałam tego psa. Wylegiwał się w ogródku a na mój widok zawsze podnosił się i obszczekiwał tak długo, aż zniknęłam z pola widzenia (ewentualnie aż mu się znudziło). Bywały dni, że go nie widywałam i ogarniał mnie lekki niepokój, ale pojawiał się na następnego dnia i wiedziałam, że wszystko jest na swoim miejscu.
Dzisiaj jechałam do domu i zamiast starego druha zobaczyłam małego szczeniaczka.

Jeden z elementów mojego rytuału został zaburzony. Poczułam, że to znak.

Za niecałe dwa tygodnie przeprowadzam się do innego mieszkania, w innym mieście. Już nie będę dojeżdżać do pracy na rowerze, zniknie więc obecny rytuał. Biorąc pod uwagę, że wszystkie moje przeprowadzki miały charakter chaotyczny (i było ich aż, bagatela! dwie) i nigdy tak do końca ich nie rozplanowałam, teraz trzęsę portkami. To konkretna sprawa i nie mam pojęcia, od czego zacząć. Na samą myśl, że nasza chatka nie będzie już nasza robi mi się bardzo smutno... więc staram się nie myśleć. Nie ma co ukrywać, że przywiązałam się do tego miejsca, w końcu trzy lata to szmat czasu.
Lecz dzisiejsza rozmowa o owczarku niemieckim coś zmieniła. Pomyślałam sobie, że na wszystko jest w życiu odpowiedni czas.
Teraz nastaje czas na opuszczenie chatki i rozpoczęcie nowego życia w nowym mieszkaniu.

A pies? Pewnie jest teraz szczęśliwy gdzieś daleko, w świecie bez irytujących rowerzystów.

środa, 30 września 2015

Najlepsze miejsce do ukrywania się we wrzosach

Jakiś czas temu wspomniałam, że jak znajdę trochę czasu to napiszę Wam o najlepszym miejscu do ukrywania się we wrzosach. Czasu co prawda nie mam, ale przy kubku kawy z mlekiem czekoladowym (bez laktozy) naszła mnie ochota na pisanie. Takiej okazji nie można odtrącić.

Wrzosy w chwili obecnej nie są imponujące, gdyż okres ich świetności przypada na koniec sierpnia i początek września. Kiedyś dawno temu, w odległym dzieciństwie czytałam książkę, w której bohaterka jechała do swojego nowego domu przez wrzosowisko. Nie do końca świadoma co to znaczy, wyobrażałam sobie jakieś ponure, straszne miejsce. Nic bardziej mylnego.

Niedaleko miejscowości, w której mieszkam rozciągają się pofałdowane wzgórza. Nie ma nic oprócz owiec, paproci, borówki i wrzosów właśnie (i lotniska dla szybowców). Kiedy wrzosy zaczną kwitnąć to miejsce wygląda bajecznie!

Gdy zapytacie, gdzie są najlepsze, najpiękniejsze wrzosowiska w Anglii zapewne usłyszycie, że w Yorkshire. Tam ogólnie wszystko jest najlepsze, jak powszechnie wiadomo ;) Warto jednak wziąć pod uwagę wciąż tajemnicze i sielskie Shropshire Hills. A jeśli jesteście nie tylko fanami flory, ale także amatorami wędrówek po górach to polecam wejść na Caer Caradoc i tam na samym szczycie z powodzeniem można chować się we wrzosach i obiecuję, nikt Was nie znajdzie.

Sami popatrzcie.