sobota, 24 stycznia 2015

Umowna zima

Umownie nadal mamy zimę. Po śniegu zostało tylko wpomnienie i zdjęcia, ale ciągle jest zimno i jak zawieje to robi się nieprzyjemnie. Wybraliśmy się na łyżwy. Tradycyjnie, na dobry początek roku. Zawstydzona przez dzieci oraz "Kanadyjczyka" (jeździł na łyżwach, jakby się w nich urodził, miał ubrane spodnie za kolano a na łydce wytatuowaną linijkę do pomiaru śniegu) próbowałam zrobić wszystko, żeby się nie przewrócić. Czego nie można powiedzieć o Angolu, który napastował dzieci. I mnie popychał. Bebok.
Zgubił mi się lisek. Może zna drogę do domu i wróci? Jeśli nie, liczę na to, że znajdzie nowego właściciela, który się nim zaopiekuje...

Nie mam wiele do napisania, ale gdyby ktoś się martwił, że tak milczę to piszę. Ot co.

środa, 14 stycznia 2015

Pilne

Z najnowszych doniesień zza British Channel: pada śnieg.

I to tak solidnie! Biała warstwa przykryła nam okno dachowe (może je w końcu wyczyści), a w drugim oknie widzę białą pokrywę na moich roślinkach, czyli tak jak przewidywałam. Żółte ostrzeżenie było w pełni uzasadnione. Nie przewidywałam jednak, że wzbudzi to we mnie taki entuzjazm... już zrobiłam kilka zdjęć w stylu "OOOH MYYY GOOOD! Spadł śnieg! Wowzers!", ale resztki godności zachowują mnie przed udostępnianiem ich innym.
Miło wpatrywać się w spadające płatki śniegu.

I'm so bloody British sometimes.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Profesjonalny amator

Od dwóch dni słyszę od Angola, że się z niego leje ciurkiem. Że jest cały zlany potem. Że nawet pod pachami mu kapie (!!!). Przeziębienie u mężczyzny to jest jednak poważna sprawa. Biedak grzeje się siedząc szczelnie opatulony pod kołdrą w pożyczonych ode mnie dresowych spodniach i jest bardzo pociągający.
Syrop z cebuli, kilogramy paracetamolu i herbata.
Przegapiłam okazję do obserwowania komety Lovejoy. Następna okazja ku temu nadarzy się, gdy już będę od dawna wąchać kwiatki od spodu. Niech to gęś kopnie!
Czy jeszcze coś nowego? Nie sądzę. Żonkile wyrosły mi w doniczce w ogródku. Chyba im się pomyliło. Na jutro ogłoszono w hrabstwie żółte ostrzeżenie śnieżne, co oznacza zimę w pełnym wymiarze - gołoledź, grad, deszcze ze śniegiem, w porywach 3-centymetrowa warstwa białego puchu. Cholera, zmarzną mi kwiatki!
Oglądałam sobie dziś swoje zdjęcia w przypływie nagłego narcyzmu. Wnioskuję, że kiedyś byłam ładniejsza.

A skąd tytuł? Po prostu, jedne z wielu złotych myśli Angola.

środa, 7 stycznia 2015

Z impetem

Od czasu do czasu śnią mi się, za przeproszeniem, takie pierdoły, że strach się zastanawiać, skąd mi to przychodzi do głowy. Zwyczajnie kwituję te głupoty wzruszeniem ramion i trzymam w razie potrzeby opowiedzenia głupiej anegdotki, rujnującej mój poważny wizerunek. Ale czasem budzę się z przekonaniem, że tym razem to nie były zaburzenia umysłu tylko przeczucie. A nawet wyraźna wizja przyszłości.
Szlag by to trafił. Nie ma to jak zacząć nowy rok od wymierzonego policzka.

Na szczęście tak łatwo się nie poddam, bo za dużo zainwestowałam, by tak lekko odpuścić. Brniemy dalej!

***

Rutynowy update:
Zdrowie dopisuje. Pada deszcz. Angol gra w Skyrim. Czytam Ćwieka (jak mam chwilę). Zainspirowana obiadem Mizerii w ostatni weekend, od trzech dni jem ogórkową: raz gorący kubek, reszta samodzielnie ugotowana.
O właśnie, ostatni weekend był uwieńczeniem dwóch tygodni relaksu i błogiego nicnierobienia. Odwiedziliśmy M&M w Walsall, wieczorem przenieśliśmy się do Ankh-Morpork, a dnia następnego pojechaliśmy sobie na wycieczkę do Oxfordu. Bardzo magiczne, historyczne miasto. Wędrując uliczkami wśród budynków uniwersyteckich i wieżyczek zatopionych we mgle miałam ochotę przenieść się w czasie i zostać studentem Oxfordu. Mogłabym godzinami przesiadywać w bibliotekach, albo chociaż w ogrodach na dziedzińcach, albo pod ścianą pokrytą wisterią, albo przy stoliku kawiarni... Udało się nam tylko trochę skosztować tego, co ma do zaoferowania Oxford i niewątpliwie jeszcze tam wrócę, chociażby po to, by wychylić pintę czegoś dobrego w Eagle and Child. Może mnie natchnie jak Tolkiena.

A wiecie, że jelenie w parku w Oxfordzie podczas drugiej wojny światowej zostały zakwalifikowane jako warzywa?

czwartek, 1 stycznia 2015

Piżamowy dzień

Pożegnaliśmy stary rok. Nowy witam leniwie w piżamie, wylegując się na sofie i delektując świadomością, że dziś nie muszę NIC robić.


W głowie nieco szumi, ale jest stabilnie (te szampany nie były najlepszym pomysłem, a już szczytem błysotliwości było to ostatnie piwo). Mam kilka pomysłów, jak sprawić, żeby 2015 był lepszym rokiem od minionego, ale bez spinania się. Żadnych wielkich noworocznych postanowień, u mnie to nie działa. Zaznaczę tylko, że owszem, mam kilka planów, ale nic Wam nie zdradzę :P

Mała refleksja: w roku 2014 chodziliśmy z Angolem średnio 1,07 raza w tygodniu do kina i nawet przeniosłam się w czasie, żeby widzieć na dużym ekranie Pulp Fiction; byliśmy tylko na trzech koncertach (nie licząc Woodstocku), ale zobaczyłam Slasha, co się liczy jako 10 innych koncertów; odwiedziliśmy kilka nowych miejsc, w tym wyczekiwany przeze mnie Londyn; pierwszy raz płynęłam promem i to od razu czterokrotnie; bawiłam się na dwóch wieczorach panieńskich i trzech weselach; obejrzeliśmy kilka naprawdę świetnych seriali (Clive Owen love); trzy razy miałam szansę wyściskać piesiuńcia; zrobiłam masę głupot, śmiałam się, płakałam, tęskniłam, kochałam, byłam kochana, codziennie czegoś nowego się nauczyłam i doświadczyłam wszelkiej gamy uczuć tego roku.

2015, here we go.