czwartek, 1 stycznia 2015

Piżamowy dzień

Pożegnaliśmy stary rok. Nowy witam leniwie w piżamie, wylegując się na sofie i delektując świadomością, że dziś nie muszę NIC robić.


W głowie nieco szumi, ale jest stabilnie (te szampany nie były najlepszym pomysłem, a już szczytem błysotliwości było to ostatnie piwo). Mam kilka pomysłów, jak sprawić, żeby 2015 był lepszym rokiem od minionego, ale bez spinania się. Żadnych wielkich noworocznych postanowień, u mnie to nie działa. Zaznaczę tylko, że owszem, mam kilka planów, ale nic Wam nie zdradzę :P

Mała refleksja: w roku 2014 chodziliśmy z Angolem średnio 1,07 raza w tygodniu do kina i nawet przeniosłam się w czasie, żeby widzieć na dużym ekranie Pulp Fiction; byliśmy tylko na trzech koncertach (nie licząc Woodstocku), ale zobaczyłam Slasha, co się liczy jako 10 innych koncertów; odwiedziliśmy kilka nowych miejsc, w tym wyczekiwany przeze mnie Londyn; pierwszy raz płynęłam promem i to od razu czterokrotnie; bawiłam się na dwóch wieczorach panieńskich i trzech weselach; obejrzeliśmy kilka naprawdę świetnych seriali (Clive Owen love); trzy razy miałam szansę wyściskać piesiuńcia; zrobiłam masę głupot, śmiałam się, płakałam, tęskniłam, kochałam, byłam kochana, codziennie czegoś nowego się nauczyłam i doświadczyłam wszelkiej gamy uczuć tego roku.

2015, here we go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz