Po rekordowo ciepłym Halloween (na własne oczy widziałam krótkie rękawki i szorty na trick or treat) nadszedł listopad, ciągnąc za sobą zimno. Poważne zimno, którego nie da się zignorować. Trzeba drapać szyby i odpalać samochody na popych. I dobrze, taka kolej rzeczy, w końcu zimą ma być zimo, nie umiarkowanie morko. Jednakże są pewne okoliczności powodujące moją dezaprobatę na niższe temperatury. Okoliczności wyglądają tak: nie mamy ogrzewania w pracy.
Problem pojawił się już rok temu. Po kilku tygodniach ze skostniałymi palcami i zamrożonymi stopami ogrzewanie powróciło i działało aż do początku października tego roku. Wtedy to boiler zaczął wydawać dziwne dźwięki po czym zaprotestował i przestał działać. Początkowo i tak było ciepło, więc nie mogłam narzekać, przynajmniej nie piekło mnie w stopy, co wcześniej zdarzało się notorycznie - ech, ogrzewanie podłogowe, same z tym problemy... Julie zadzwoniła po hydraulika, który powiedział, że przyjdzie nazajutrz. Następnego dnia zmienił zdanie i dał znać, że będzie za dwa dni. Za dwa dni przełożył wizytę na następny tydzień. Po dwóch tygodniach czekania nadal się nie pojawił, a bolier raz działał, raz nie, od czasu do czasu przeciekając.
Minął miesiąc. W pracy jak w kostnicy, ale już na piętrze w biurze jak w tosterze. Wspólnie stwierdziłyśmy, że tak dalej być nie może.
Wczoraj Julie ponownie próbowała umówić się z hydraulikiem. Powiedział, że będzie między 11 a 12. W południe napisał, że będzie między 13 a 15. Gdy kończyłyśmy pracę o 17 odezwał się, że może przyjść... [No stary, trochę za późno się opamiętałeś. Czekałam cały dzień, a teraz, proszę ciebie, idę do domu] Niedorzeczne. Nie wiem, dlaczego tak unika wizyty, czyżby ostatnim razem nie smakowała mu herbata?
Nie kwestionuję umiejętności angielskich fachowców, lecz ich słowność. Już przytrafiła mi się taka historia, że miał przyjść do mnie elektryk. Wpadł
na chwilę, pooglądał, posprawdzał, powiedział, że przyjdzie jutro i czekam na niego
przeszło dwa lata. Zdążyłam zapomnieć o co chodziło. Może to sprytna taktyka? Nie wiem. Osobiście nie znoszę, gdy ktoś mnie zwodzi, zwłaszcza w kwestii pomocy naprawy czegoś istotnego. Lepiej prosto z mostu powiedzieć "Diabeł wie, co się dzieje z tym boilerem, znajdźcie kogoś innego" niż obiecywać bez końca "będę jutro".
Ale to nie koniec historii. Dzisiaj hydraulik dał znać, że będzie między 10 a 12. Z tej okazji nawet się przygotowałyśmy - naprawiłyśmy dwonek przy drzwiach i odbyłyśmy próbę generalną:
Ja: Hello!
Julie: Hello.
Ja: I'm a plumber.
Julie: You're a plumber!
Ja: Aye, aye! I'm here to fix your boiler.
Julie: Brilliant! This way...
Po tych spontanicznych teatrzykach, w których czaiła się tylko ironia, stał się cud. Przyszedł hydraulik! Punkt południe zadzwonił do drzwi. Zapytał, gdzie boiler, usłyszał barwną opowieść o jego ostatnich dokonaniach i dziwnych dźwiękach, pokręcił, pomacał i wydał wyrok. Nowy bolier.
Do licha!
U nas w domu też nie działa ogrzewanie, od zawsze. Niby mamy grzejniki, niby dwa lata temu jeden naprawili wstawiając nowy, ale tak naprawdę nie działają. Jeśli już oddają ciepło to powinniśmy z Angolem otwierać szampana, by to uczcić. Grzejnik w łazience poza znikomą funkcją ozdobną pełni również rolę praktyczną. Można na nim położyć gąbkę, szmatkę albo brudny, skórzany pas, który Angol ostatnio wygrzebał obiecując, że kiedyś wyczyści. Oby tylko obietnice Angola nie przypominały obietnic fachowców...
Spokojna głowa. Zimno nam nie jest, ogrzewamy się na inne sposoby ;) Niestety w pracy mam ograniczone pole manewru. Pochylam się więc nad elektrycznym grzejnikiem, próbującym zrobić z moich łydek bekon, a zimna woda w kranie wydaje mi się być ciepłą, bo mam lodowate palce. Dobrze, że w każdej chwili mogę ogrzać dłonie kubkiem świeżo zaparzonej herbaty :)
Morał z tego taki - nie ufaj fachowcowi.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pogadane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pogadane. Pokaż wszystkie posty
środa, 5 listopada 2014
wtorek, 22 lipca 2014
Bez uśmiechania
Wczorajszego wieczoru Angol przyglądał mi się gdy w skupieniu tworzyłam notkę i powiedział:
- Ale ty jesteś ładna... ... ... Jak się uśmiechasz to trochę mniej.
Zapamiętam, by mieć gotową odpowiedź na kolejne "no uśmiechnij się!".
- Ale ty jesteś ładna... ... ... Jak się uśmiechasz to trochę mniej.
Zapamiętam, by mieć gotową odpowiedź na kolejne "no uśmiechnij się!".
sobota, 24 maja 2014
100% siurowości
Klasyczny przypadek. Pomyślałam sobie "jest sobota, nie idę w ten weekend do pracy, w dodatku poniedziałek wolny - trzeba się odpicować dla dobrego samopoczucia". Jak zostało pomyślane, tak zostało zrobione. Niestety, mój nieodparty kobiecy urok jest dość trudny do wyeksponowania, chociażby dlatego, że mam prześliczne oparzenie od piekielnej broni jaką jest gluegun, czy też właściwie powinnam napisać: glugan.
Więc najpierw historyjka z gluganem, a potem wrócę do siurowości.
Glugan to takie sprytne urządzenie, które naprawia wszystko i jak już nie mamy w pracy żadnego pomysłu, co jak do czego przymocować, wtedy palec wskazujący sam podnosi się ku górze, brwi się unoszą, a z rozwartych w uśmiechu ust pada magiczne "Lec glugan yt". Niestety, aby bezpiecznie operować gluganem, należy posiadać odrobinę pomyślunku, którego mi w czwartek zabrakło. By zachować resztki godności uciekłam do służbowej kuchni by odkleić wraz z kawałkiem skóry rozgrzany do piekielnych temperatur klej ze środkowego palca prawej ręki. Tradycyjnie, właśnie po tym wydarzeniu okazało się, że bez palca środkowego prawej ręki nie jestem w stanie nic zrobić, bo a jakże.
Wracam do siurowości. Otóż sobota, perspektywy wolnego weekendu, posprzątane, więc myślę sobie - odpicuję się. Pomalowałam szpony jak na rasową bestię przystało, ale że poczułam niedosyt, posunęłam się dwa kroki dalej, malując oczy aż wreszcie w grę weszła czerwona szminka. I idę do Angola taka piękna, taka ponętna, jeszcze w sukience, by tego było mało, pytam zalotnie, czy chce herbatę, ten nie potrafi odmówić, stawiam wodę, zalewam kubki, a potem z impetem wylewam sobie wrzątek na nadgarstek lewej ręki.
100% siura.
I teraz bolą mnie obie rączki. Smuteczek.
Przypomniała mi się jeszcze sytuacja z kina, więc ją przytoczę. Wyskoczył nam jakiś błąd przy kupowaniu biletów i musieliśmy wyjaśnić sprawę przy kasie. Angol do mnie:
- Ale ty mówisz. Podejdziesz do pani, powiesz o co chodzi, uśmiechniesz się i pani ci da.
- A jak będzie pan?
- To pan Ci da.
- Da mi?
- Pyszczku, czy wyobrażasz sobie, żeby jakiś pan ci nie dał?
Więc najpierw historyjka z gluganem, a potem wrócę do siurowości.
Glugan to takie sprytne urządzenie, które naprawia wszystko i jak już nie mamy w pracy żadnego pomysłu, co jak do czego przymocować, wtedy palec wskazujący sam podnosi się ku górze, brwi się unoszą, a z rozwartych w uśmiechu ust pada magiczne "Lec glugan yt". Niestety, aby bezpiecznie operować gluganem, należy posiadać odrobinę pomyślunku, którego mi w czwartek zabrakło. By zachować resztki godności uciekłam do służbowej kuchni by odkleić wraz z kawałkiem skóry rozgrzany do piekielnych temperatur klej ze środkowego palca prawej ręki. Tradycyjnie, właśnie po tym wydarzeniu okazało się, że bez palca środkowego prawej ręki nie jestem w stanie nic zrobić, bo a jakże.
Wracam do siurowości. Otóż sobota, perspektywy wolnego weekendu, posprzątane, więc myślę sobie - odpicuję się. Pomalowałam szpony jak na rasową bestię przystało, ale że poczułam niedosyt, posunęłam się dwa kroki dalej, malując oczy aż wreszcie w grę weszła czerwona szminka. I idę do Angola taka piękna, taka ponętna, jeszcze w sukience, by tego było mało, pytam zalotnie, czy chce herbatę, ten nie potrafi odmówić, stawiam wodę, zalewam kubki, a potem z impetem wylewam sobie wrzątek na nadgarstek lewej ręki.
100% siura.
I teraz bolą mnie obie rączki. Smuteczek.
Przypomniała mi się jeszcze sytuacja z kina, więc ją przytoczę. Wyskoczył nam jakiś błąd przy kupowaniu biletów i musieliśmy wyjaśnić sprawę przy kasie. Angol do mnie:
- Ale ty mówisz. Podejdziesz do pani, powiesz o co chodzi, uśmiechniesz się i pani ci da.
- A jak będzie pan?
- To pan Ci da.
- Da mi?
- Pyszczku, czy wyobrażasz sobie, żeby jakiś pan ci nie dał?
No w sumie to nie. Gdyby zobaczył taką kalekę to dałby z litości i jeszcze po główce pogłaskał.
wtorek, 11 marca 2014
10 marca
- Ile chcesz kanapek do pracy?
- Pół chleba!
Zrobiłam. W końcu z okazji Dnia Mężczyzn można. Wszystkiego najlepszego Panowie oraz smacznego, mój Mężczyzno!
- Pół chleba!
Zrobiłam. W końcu z okazji Dnia Mężczyzn można. Wszystkiego najlepszego Panowie oraz smacznego, mój Mężczyzno!
poniedziałek, 2 grudnia 2013
18 + 7 do doświadczenia
Nie mogłam dziś złapać oddechu z powodu ataku śmiechu, gdyż zostałam poinformowana o istnieniu sarkastycznego narkazmu. Ale śmiech to zdrowie, a mi się ono przyda, zwłaszcza w moim wieku (!).
Ok, wiem, jestem i tak najmłodsza z towarzystwa (z kilkoma wyjątkami). Lecz przysięgam z ręką na sercu, na moje ukochane ogórki, na barszcz czerwony, na muffinki, na brownies i na Scotta Pilgrima, że nie czuję się wcale na tyle lat, ile mam. Kiedy to wszystko minęło? Nie wiem.
Z drugiej strony wspomnień jest wiele... :)
Jak na jubilatkę przystało, zdmuchiwałam świeczki trzy razy. Najpierw był lokalny cydr w pobliskim pubie, a następnie spędziłam przyjemną noc w Ankh-Morpork wraz z Angolem, Mizerią i Piotrusiem. Żadne z nich nie dało mi wygrać. Paskudy. Na pocieszenie spałaszowałam serniczki oreo (bajka!) i cały dzień robiłam nic.
Dziękuję wszystkim za życzenia. Tym, którzy się ze mną stukali patrząc w oczy, oraz tym, którzy się pofatygowali z kartkami i listami (love <3), tym od sms-ów, tym od maili, wiadomości, ryjbuczka itd. Naprawdę, sprawiliście, że poczułam się ważna, kochana i wyjątkowa razy pierwiastek ze 100.
niedziela, 22 września 2013
Żart dla filologa
Z życia wzięty.
A: Jak przyszedłaś to paliła się świeczka?
S: Przyszłam...
A: Jak przyszłaś to się paliła?
S: Nie.
A: Zdmuchłaś?
Tak.
A: Jak przyszedłaś to paliła się świeczka?
S: Przyszłam...
A: Jak przyszłaś to się paliła?
S: Nie.
A: Zdmuchłaś?
Tak.
wtorek, 10 września 2013
Przedjesienne myśli
Czy ktoś zna smak "ciepły"? Gorący Kubek próbuje mnie przekonać, że właśnie taki posiada. Jestem albo fatalna w rozpoznawaniu smaków (możliwe) albo Gorący Kubek nabija mnie w butelkę.
Chyba idzie jesień. Wieje okrutnie, szczególnie, gdy wracam do domu z pracy. Ciężko mi się pedałuje pod górkę, gdy powiewy wiatru rozchełstają mi poły mojej seksownej kamizelki odblaskowej. Health & Safety, proszę państwa. Na wzgórzach wrzosy kwitną jak oszalałe, a słońce już nie grzeje tak mocno.
Idzie jesień, idzie szkoła, idą koncerty. Angol przeprosił się z grami. ("Właśnie zabiłem czerwia i nawet niezły był. Takie fajne buty ze skóry czerwia miałem...") Ja powinnam przeprosić się z blogiem. Zobaczymy, jak będzie.
Szukam inspiracji przechowywania gratów w domu. Wszelkie propozycje mile widziane. Gdy już będę bogata to zamieszkam w pięknym domu z wykuszami i czarującym ogrodem, pełnym ziół i pachnących kwiatów oraz krzewów, będę mieć osobny pokoik na garderobę i szafkę na buty. Jednakże na razie jestem jeszcze na poziomie początkowym i cieszę się tym, co mam. Nowymi półeczkami (mój bohater <3) i bukiecikiem wrzosów na parapecie tuż obok tymianku i bazylii.
Miłej środy, papużki!
poniedziałek, 2 września 2013
poniedziałek, 22 lipca 2013
Ekwipunek woodstockowicza
Rozmowy przedwoodstockowe na temat wyposażenia namiotu.
- Ciągle jeszcze jednej rzeczy nie kupiłem.
- Czego?
- Wentylatora.
- A po co ci? Przecież ma padać deszcz.
- Bo chciałbym się poczuć jak w Szkocji.
No chyba że tak.
- Ciągle jeszcze jednej rzeczy nie kupiłem.
- Czego?
- Wentylatora.
- A po co ci? Przecież ma padać deszcz.
- Bo chciałbym się poczuć jak w Szkocji.
No chyba że tak.
środa, 17 lipca 2013
Dwuznacznie?
Siur do Angola:
- Mam ogórka w tym samym miejscu, gdzie ty masz oscypka.
Czasem jak coś powiem, to już powiem.
- Mam ogórka w tym samym miejscu, gdzie ty masz oscypka.
Czasem jak coś powiem, to już powiem.
niedziela, 21 kwietnia 2013
Żartownisie
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Ale ja tak serio.
- A ja tylko żartuję.
- No myślę!
Jesteśmy tacy wspaniali i cudowni. Wiem.
Chciałam tylko napomknąć, iż w najbliższych dniach pojawi się relacja z koncertu Luxtorpedy. Miałam ją napisać dziś, ale... w telewizji leci film z Robertem i... sami rozumiecie. Robertowi się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy ma za sobą wsparcie superbohaterów.
Teraz jednak czuję się zobowiązana do napisania relacji, więc ma pewność, że mi to nie umknie! To ta sama strategia, co przy metodzie "Przypomnij mi, że mam coś zrobić". Gdy zaangażuje się do tego drugą, niewinną osobę jak na ironię samemu się o tym doskonale pamięta (osoba zaangażowana mimo solennego przyrzeczenia, że tak, że przypomni, zazwyczaj robi to w momencie, gdy zabieramy się za daną czynność). Poniekąd to oszukiwanie samego siebie, ale działa, co pozwala przymknąć oko na oszustwo.
A teraz przepraszam, ale Angol przygotował chińszczyznę (jeszcze nie spróbowałam, ale kucharz już ją zachwala, więc musi być dobra), za kilka minutek zacznie się film i będę mogła rozkoszować się pod względem kulinarnym - i nie tylko :)
Etykiety:
euforia,
koncerty,
krótko,
kuchnia,
love,
moi,
nomnomnom,
pogadane,
samo życie,
złote myśli
czwartek, 11 kwietnia 2013
wtorek, 9 kwietnia 2013
Prosty wybór
Dzieciaki potrafią mnie czasem mocno zdezorientować - czasami nie wiem, czy to moje braki w umiejętności komunikacji czy też ich brak uwagi, czy może jeszcze co innego.. Dla przykładu taki obrazek, całkiem świeży, bo z dzisiejszego wieczora.
Miejsce: stołówka. Serwuję kolację.
S: Turkey, cottage pie or fish?
K: Chicken.
Może jeszcze posmarować dżemorem?
Miejsce: stołówka. Serwuję kolację.
S: Turkey, cottage pie or fish?
K: Chicken.
Może jeszcze posmarować dżemorem?
wtorek, 19 marca 2013
Skarby
Na początek: lament.
OOOOO NIEEEEE onie onie onie onie nienienienie Królowa przy porządkach i przenoszeniu moich rzeczy zostawionych w PL wyrzuciła najcenniejszy skarb. Pudełko po Jacku Danniel'sie wypełnione plakatami, biletami koncertowymi i autografami, w tym niepowtarzanymi rysunkami Mańka. Serce mi pęka! Tyle tam było skarbów, tyle pokwasożłopowych pamiątek, bilety z DT... Buuuu...!
Najzabawniejsze, że prosiłam kilkakrotnie, żeby nie wyrzucać niczego, żadnych papierów, bo czasem pozory mylą i to, co wygląda jak śmieci, tylko tak wygląda.
Ech... Królowej wybaczyłam, bo słyszałam skruchę w jej głosie, ale musiałam się wyżalić. Teraz trochę mi lepiej.
Zmieniając temat - mam w pracy pewnego Scotta. Nie Pilgrima, niestety, ale Scotta Pilgrima nie da się spotkać w pracy, gdyż on zawsze jest "between the jobs". W każdym razie Scott jest jednym z instruktorów i zawsze ma coś do powiedzenia oraz... duże wymagania żywieniowe. Wczoraj podczas kolacji spotkałam go w jadalni dla pracowników. Jakże mile mnie zaskoczył, gdy usłyszałam przed rozpoczęciem posiłku całkiem wyraźne "Smacznego!". Pochwaliłam go, a potem dodał nieco koślawe "cześć". Radość rozpierała mnie przez jakieś 2 sekundy, ponieważ potem Scott z uniesioną pięścią w górze zakrzyknął: " Ku*wa! Spie*dalaj!"
Pracowało się z Polakami, podsumował.
Choć trzeba przyznać, że wymowę miał całkiem niezłą jak na tubylca.
OOOOO NIEEEEE onie onie onie onie nienienienie Królowa przy porządkach i przenoszeniu moich rzeczy zostawionych w PL wyrzuciła najcenniejszy skarb. Pudełko po Jacku Danniel'sie wypełnione plakatami, biletami koncertowymi i autografami, w tym niepowtarzanymi rysunkami Mańka. Serce mi pęka! Tyle tam było skarbów, tyle pokwasożłopowych pamiątek, bilety z DT... Buuuu...!
Najzabawniejsze, że prosiłam kilkakrotnie, żeby nie wyrzucać niczego, żadnych papierów, bo czasem pozory mylą i to, co wygląda jak śmieci, tylko tak wygląda.
Ech... Królowej wybaczyłam, bo słyszałam skruchę w jej głosie, ale musiałam się wyżalić. Teraz trochę mi lepiej.
Zmieniając temat - mam w pracy pewnego Scotta. Nie Pilgrima, niestety, ale Scotta Pilgrima nie da się spotkać w pracy, gdyż on zawsze jest "between the jobs". W każdym razie Scott jest jednym z instruktorów i zawsze ma coś do powiedzenia oraz... duże wymagania żywieniowe. Wczoraj podczas kolacji spotkałam go w jadalni dla pracowników. Jakże mile mnie zaskoczył, gdy usłyszałam przed rozpoczęciem posiłku całkiem wyraźne "Smacznego!". Pochwaliłam go, a potem dodał nieco koślawe "cześć". Radość rozpierała mnie przez jakieś 2 sekundy, ponieważ potem Scott z uniesioną pięścią w górze zakrzyknął: " Ku*wa! Spie*dalaj!"
Pracowało się z Polakami, podsumował.
Choć trzeba przyznać, że wymowę miał całkiem niezłą jak na tubylca.
piątek, 8 lutego 2013
Tłusto
Piątkowe popołudnie, czyli weekend!
Hahahaha, żartowałam tylko. Już od dawna to nieprawda, tylko że teraz jest jakby bardziej przykro :P
No dobrze, nie narzekam już, bo wcale nie jest tak źle, kiedy nie ma Iana w pobliżu, a reszta ekipy ma fajne gadki. Nawet wstawanie o 6 rano nie jest takie straszne, jakie wydawało się dla mnie być jeszcze przedwczoraj. Miło jest znów podziwiać wschód słońca.
Ale nie o tym chciałam, czas trwonię na jakieś ploteczki, a czasu niewiele, bo zaraz się muszę zwijać. Chodzi o to, że dzięki fejsikowi zorientowałam się wczoraj, że był Tłusty Czwartek! Mało brakowało, a przegapiłabym okazję do bezkarnej wyżerki. Może nie było prawdziwych pączków, ale za to był donat, jakieś belgijskie arcysłodkie ciastko z wisienką oraz rolada cytrynowa. Mmm...
Poza przyswajaniem ogromnych ilości kalorii padło wczoraj kilka wartych odnotowania zdań, jak na przykład:
"Gorsze jest odbieranie jedzenia. Znaczy zamawianie jedzenia. Znaczy odbieranie zamówień na jedzenie."
"Można z nim pogadać z wszystkim i o każdym."
"- I'm joking. - No, you're not Joe King, you're Kati."
Oraz moje ulubione na temat belgijskiego cosia: "Ale to lepimordące!"
Etykiety:
głupoty,
kuchnia,
love,
nomnomnom,
optymistycznie,
pogadane,
praca,
UK OK,
złote myśli
czwartek, 27 grudnia 2012
Łakomczuchy
Rozmowy międzypomieszczeniowe.
S (spod prysznica): A wiesz, czym będę się za chwilę zajmować? Podpowiedź - popatrz w swoje prawo. Co widzisz?
A: Twoje kapcie, koperty, laptopa...
S: Na podłodze.
A: Ciasteczka.
S: A na ciasteczkach?
A: Żelki.
S: A na żelkach?
A: Ciasteczka.
Świąteczne zapasy i prezenty dają się we znaki, przysłaniając resztę świata. Yyy, podłogi.
(Tak w ogóle chodziło mi o książkę, ja tu czytam!)
S (spod prysznica): A wiesz, czym będę się za chwilę zajmować? Podpowiedź - popatrz w swoje prawo. Co widzisz?
A: Twoje kapcie, koperty, laptopa...
S: Na podłodze.
A: Ciasteczka.
S: A na ciasteczkach?
A: Żelki.
S: A na żelkach?
A: Ciasteczka.
Świąteczne zapasy i prezenty dają się we znaki, przysłaniając resztę świata. Yyy, podłogi.
(Tak w ogóle chodziło mi o książkę, ja tu czytam!)
niedziela, 21 października 2012
Finanse i rachunkowość
Rozmowy o budżecie domowym są zawsze skomplikowane. Zwłaszcza gdy mowa o dużych wydatkach związanych z dentystą...
A: To ile musisz odłożyć?
S: No nie wiem... Tak z tysiaka.
A: Tysiąc funtów?
S: Złotych! (ciszej) Pfff... tysiąc funtów...
A: To nie jest tak dużo.
S: Tysiąc funtów?!?!
A: Złotych.
***
Czy otwarte usta pomagają w skupieniu? Bo że wystawiony język poprawia precyzję to wiadomo, ale z otwartą paszczą to nie przetestowałam, aczkolwiek zauważam pewną zależność. Co na to ankietowani?
A: To ile musisz odłożyć?
S: No nie wiem... Tak z tysiaka.
A: Tysiąc funtów?
S: Złotych! (ciszej) Pfff... tysiąc funtów...
A: To nie jest tak dużo.
S: Tysiąc funtów?!?!
A: Złotych.
***
Czy otwarte usta pomagają w skupieniu? Bo że wystawiony język poprawia precyzję to wiadomo, ale z otwartą paszczą to nie przetestowałam, aczkolwiek zauważam pewną zależność. Co na to ankietowani?
piątek, 21 września 2012
Xbox vs siur 1:1
- Czegokolwiek nie kupisz będzie super - odpowiedział Angol na moje pytanie, czy będzie jeszcze pił ze szklanki, bo chcę ją umyć. Dopiero gdy to wypowiedział, zorientował się, że mówi kompletnie nie na temat. Trzeba mu to wybaczyć. W końcu premiera ulubionej gry nie zdarza się zbyt często.
Tyle tytułem wstępu. Mam wolny weekend i chłopa w domu ni ma (a przynajmniej nie duchem). Chce mnie ktoś gdzieś zaprosić, gdzieś coś ten, co? A może? A może jednak?
Zanim jednak mój luby oddał się w ręce "Borderlands 2" zdążyłam się na niego zezłościć, odzłościć, pojechać z nim do walijskiego miasteczka w sprawach urzędowych - uuu jak to formalnie brzmi - oraz czysto hedonistycznych oraz spędzić upojne 3,5 (słownie trzy i pół) godziny na graniu w Monopoly. Nie wiem, czy to wierność oryginalnym markom (tja), kwestia przyzwyczajenia czy taki kaprys, ale w Monopoly gra mi się lepiej niż w Eurobiznes. Podczas gry w Eurobiznes jest zawsze za dużo wódki i zawsze zasypiam w trakcie, a gdy się obudzę - wszystkie moje interesy wyprzedane. Klęska. W Monopoly też zbankrutowałam, ale przynajmniej nie zasnęłam, mało tego, nawet przez moment wyraźnie wysunęłam się na prowadzenie. Lecz niestety, za dużo szaleństw, za dużo odsiadek w więzieniu, za mało szczęścia...
Możecie pogratulować mi pomyślunku, bo przedwczoraj zaczęłam uczyć się angielskiego i czytać brytyjskich zwyczajach. Rychło wczas, ale lepiej późno niż wcale, że tak zaciągnę polskością. Dowiedziałam się kilku pożytecznych detali, w stylu o czym rozmawiać a o czym nie, co w ich kuchni jest jadalne, czego lepiej nie wkładać do ust oraz czy wypada ściągać buty w gościach. Niby takie nic. Ale kto wie, kiedy się przyda. Przy okazji odkryłam, że mam wspólne pasje: miłość do kubków i entuzjazm z otrzymywanych kartek. Z byle jakiej okazji. Na początek dobre i to :)
Tyle tytułem wstępu. Mam wolny weekend i chłopa w domu ni ma (a przynajmniej nie duchem). Chce mnie ktoś gdzieś zaprosić, gdzieś coś ten, co? A może? A może jednak?
Zanim jednak mój luby oddał się w ręce "Borderlands 2" zdążyłam się na niego zezłościć, odzłościć, pojechać z nim do walijskiego miasteczka w sprawach urzędowych - uuu jak to formalnie brzmi - oraz czysto hedonistycznych oraz spędzić upojne 3,5 (słownie trzy i pół) godziny na graniu w Monopoly. Nie wiem, czy to wierność oryginalnym markom (tja), kwestia przyzwyczajenia czy taki kaprys, ale w Monopoly gra mi się lepiej niż w Eurobiznes. Podczas gry w Eurobiznes jest zawsze za dużo wódki i zawsze zasypiam w trakcie, a gdy się obudzę - wszystkie moje interesy wyprzedane. Klęska. W Monopoly też zbankrutowałam, ale przynajmniej nie zasnęłam, mało tego, nawet przez moment wyraźnie wysunęłam się na prowadzenie. Lecz niestety, za dużo szaleństw, za dużo odsiadek w więzieniu, za mało szczęścia...
Możecie pogratulować mi pomyślunku, bo przedwczoraj zaczęłam uczyć się angielskiego i czytać brytyjskich zwyczajach. Rychło wczas, ale lepiej późno niż wcale, że tak zaciągnę polskością. Dowiedziałam się kilku pożytecznych detali, w stylu o czym rozmawiać a o czym nie, co w ich kuchni jest jadalne, czego lepiej nie wkładać do ust oraz czy wypada ściągać buty w gościach. Niby takie nic. Ale kto wie, kiedy się przyda. Przy okazji odkryłam, że mam wspólne pasje: miłość do kubków i entuzjazm z otrzymywanych kartek. Z byle jakiej okazji. Na początek dobre i to :)
wtorek, 21 sierpnia 2012
Matko Bosko, co to się stanęło?
Wiedziałam, że w Primarku są fajne majtki i skarpetki, ale teraz mocno przesadzili z pięknem. Ledwo się zdecydowałam. Cale szczęście ten sklep z cudownymi majtkami i skarpetkami jest tak daleko od naszej chatki, bo w przeciwnym wypadku miałabym poważny problem z upchaniem mojej bielizny do niezbyt obszernych szuflad.
To taka refleksja na sam początek. Jak niektórzy zdążyli się zorientować, przeprowadziłam się do Kraju Wszędobylskiego Imbiru. Póki co wydaje mi się, że jestem po prostu na wakacjach, zwłaszcza, że nie zdążyłam jeszcze rozpakować walizki. Nie miałam czasu! To dlatego, iż dzień po przyjeździe do mojego nowego domu mieliśmy pierwszego oficjalnego gościa. Moja Narzeczona, Goha, zatrzymała się u nas na kilka dni umilając mi czas swym towarzystwem i bardzo pomagając w domowych obowiązkach. Doszło do tego, że nawet wyręczała Angola w kuchni, co - trzeba podkreślić - nie jest takie łatwe :) Przy okazji pokazaliśmy Gosi kilka ciekawych rzeczy w okolicy (np. Primark... no dobra, to był mój pomysł, w pełni interesowny), których w części nawet ja nie znałam. Miło było znowu spojrzeć na Hobbiton... kocham tamto miejsce! Teraz Goha jest już w drodze do Atlanty, a w mieszkanku zrobiło się pusto i cicho. Bądź co bądź, fajnie było mieć towarzyszkę, ale co dobre szybko się kończy - teraz muszę zmywać naczynia sama.
[Narzeczono, dziękuję za wszystko :*]
Zgodnie z zapowiedzią szukam odpowiedniego parasola, ale wybór jest szalenie trudny. Głównie ze względów portfelowych. Lecz gdy wreszcie go znajdę nie omieszkam się tym pochwalić.
Zazwyczaj nie spogląda się w przeszłość, bo to niezdrowe, ale gdybym zerknęła na sekundkę za plecy to pierwszą myślą jest Przystanek Woodstock, o którym ledwie wspomniałam. Należy to zmienić i to zaraz. Otóż moi drodzy, ten Przystanek był moim siódmym oderwaniem się od rzeczywistości. Nasza niezawodna ekipa spod bandery Brudnica Walcownik, wzbogacona o Jebie oraz wiele znajomych znajomych, była bardzo rozrywkową i sympatyczną ekipą. Co prawda z powodu nadmiaru osób, z którymi chciałoby się zamienić kilka słów oraz dostatku trunków, które skutecznie uniemożliwiały konwersację po kilku godzinach, nie odbyłam tylu rozmów, ile zakładałam odbyć. Ale te które były i czas, jaki spędziłam z moimi Kołkami był najpiękniejszy. I gra w stópki na Kamilu B., siedzenie pod plandekami, przewracanie się w grobie, wycieczki do myjek i toików przy ASP, gdzie mieli torf, spotykanie przedziwnych ludzi, odwiedzanie się nawzajem, atmosfera najpiękniejszego festiwalu na świecie, O Boże-, Boże-, Boże-, Bożenko! Jeśli o muzyczną kwestię to mam do siebie trochę żalu. Widziałam mniej, niż zakładałam. Z naszej miejscówki co prawda było słychać wszystkie trzy sceny, więc mogłabym się upierać, że byłam na wszystkim, lecz tak naprawdę byłam na Machine Head (widok z ramion Angola na ten cały tłum, pogo i falujące w powietrzu flagi - mrrr!), The Darkness, Kabanosie, Kamilu B. :D i to chyba wszystko... Więc słabo, słabiuteńko. Cóż, siurek nie miał czasu. Musiałam się nacieszyć ludźmi :) Pomyśleć, że następny Woodstock dopiero za rok. Dobrze, że wspomnienia można cały czas odświeżać, inaczej byłoby krucho, nie tylko ze mną.
Kiedy wróciliśmy z Kostrzyna miałam tydzień na odwiedziny, spotkania zapoznawcze, załatwianie ważnych spraw, pakowanie i tulenie pieseczka. Weekendowa impreza niespodziankowa u Szczura o tematyce Polska, zwana także "Porzyganie siura" była fantastyczna i na moje szczęście nikomu nie udało się na mnie womitować. Albo to było pożegnanie siura? Już nie wiem. Ważne, że było fajnie: cytrynowo, KOMANDOSOWO (sic!), bardzo tanecznie i towarzysko, szczególnie podczas gry w Prawo Dżungli, powszechnie nazywane "Misiu łapie". Co prawda pod koniec party zrobiło się nieco smutno, ale któż nie byłby smutny w takim momencie? Przecież żegnałam się na jakiś czas z Kołkami. Teraz jestem ciekawa kto pierwszy mnie odwiedzi. Hm? Już przeszliśmy przez egzamin bycia gospodarzami i nawet nam to wyszło, może ktoś chce się przekonać? Upiekę muffinki!
Z innej beczki. Zaczęłam oglądać "Misfits", głównie ze względu na Kaszyg, bo się jej to podobało. Już wiem dlaczego. Trzy godziny stracone na pogłębianiu wysiedzianej dziury na sofie i gapieniu się w ekran. Hell yeah. Czwarty odcinek już się szykuje.
Wczoraj wieczorem Angol spowodował mój chichot, który nie pozwalał mi zasnąć. Poszedł spać wcześniej ode mnie, bo ja, jako wspaniałomyślna i uczynna dziewczyna robiłam mu kanapki do pracy. Gdy skończyłam też poszłam się ułożyć wygodnie, nieco wybudzając Angola ze snu. Nagle Angol zapytał mnie: "Ile kopii?"
Jak ja uwielbiam te jego wyrwane z kontekstu zdania ^^ A potem się dziwić, że nie mogę zasnąć... bo się śmieję.
I na koniec pytanie do publiczności - znacie pana Kazimierza, tego od kamienicy?
To taka refleksja na sam początek. Jak niektórzy zdążyli się zorientować, przeprowadziłam się do Kraju Wszędobylskiego Imbiru. Póki co wydaje mi się, że jestem po prostu na wakacjach, zwłaszcza, że nie zdążyłam jeszcze rozpakować walizki. Nie miałam czasu! To dlatego, iż dzień po przyjeździe do mojego nowego domu mieliśmy pierwszego oficjalnego gościa. Moja Narzeczona, Goha, zatrzymała się u nas na kilka dni umilając mi czas swym towarzystwem i bardzo pomagając w domowych obowiązkach. Doszło do tego, że nawet wyręczała Angola w kuchni, co - trzeba podkreślić - nie jest takie łatwe :) Przy okazji pokazaliśmy Gosi kilka ciekawych rzeczy w okolicy (np. Primark... no dobra, to był mój pomysł, w pełni interesowny), których w części nawet ja nie znałam. Miło było znowu spojrzeć na Hobbiton... kocham tamto miejsce! Teraz Goha jest już w drodze do Atlanty, a w mieszkanku zrobiło się pusto i cicho. Bądź co bądź, fajnie było mieć towarzyszkę, ale co dobre szybko się kończy - teraz muszę zmywać naczynia sama.
[Narzeczono, dziękuję za wszystko :*]
Zgodnie z zapowiedzią szukam odpowiedniego parasola, ale wybór jest szalenie trudny. Głównie ze względów portfelowych. Lecz gdy wreszcie go znajdę nie omieszkam się tym pochwalić.
Zazwyczaj nie spogląda się w przeszłość, bo to niezdrowe, ale gdybym zerknęła na sekundkę za plecy to pierwszą myślą jest Przystanek Woodstock, o którym ledwie wspomniałam. Należy to zmienić i to zaraz. Otóż moi drodzy, ten Przystanek był moim siódmym oderwaniem się od rzeczywistości. Nasza niezawodna ekipa spod bandery Brudnica Walcownik, wzbogacona o Jebie oraz wiele znajomych znajomych, była bardzo rozrywkową i sympatyczną ekipą. Co prawda z powodu nadmiaru osób, z którymi chciałoby się zamienić kilka słów oraz dostatku trunków, które skutecznie uniemożliwiały konwersację po kilku godzinach, nie odbyłam tylu rozmów, ile zakładałam odbyć. Ale te które były i czas, jaki spędziłam z moimi Kołkami był najpiękniejszy. I gra w stópki na Kamilu B., siedzenie pod plandekami, przewracanie się w grobie, wycieczki do myjek i toików przy ASP, gdzie mieli torf, spotykanie przedziwnych ludzi, odwiedzanie się nawzajem, atmosfera najpiękniejszego festiwalu na świecie, O Boże-, Boże-, Boże-, Bożenko! Jeśli o muzyczną kwestię to mam do siebie trochę żalu. Widziałam mniej, niż zakładałam. Z naszej miejscówki co prawda było słychać wszystkie trzy sceny, więc mogłabym się upierać, że byłam na wszystkim, lecz tak naprawdę byłam na Machine Head (widok z ramion Angola na ten cały tłum, pogo i falujące w powietrzu flagi - mrrr!), The Darkness, Kabanosie, Kamilu B. :D i to chyba wszystko... Więc słabo, słabiuteńko. Cóż, siurek nie miał czasu. Musiałam się nacieszyć ludźmi :) Pomyśleć, że następny Woodstock dopiero za rok. Dobrze, że wspomnienia można cały czas odświeżać, inaczej byłoby krucho, nie tylko ze mną.
Kiedy wróciliśmy z Kostrzyna miałam tydzień na odwiedziny, spotkania zapoznawcze, załatwianie ważnych spraw, pakowanie i tulenie pieseczka. Weekendowa impreza niespodziankowa u Szczura o tematyce Polska, zwana także "Porzyganie siura" była fantastyczna i na moje szczęście nikomu nie udało się na mnie womitować. Albo to było pożegnanie siura? Już nie wiem. Ważne, że było fajnie: cytrynowo, KOMANDOSOWO (sic!), bardzo tanecznie i towarzysko, szczególnie podczas gry w Prawo Dżungli, powszechnie nazywane "Misiu łapie". Co prawda pod koniec party zrobiło się nieco smutno, ale któż nie byłby smutny w takim momencie? Przecież żegnałam się na jakiś czas z Kołkami. Teraz jestem ciekawa kto pierwszy mnie odwiedzi. Hm? Już przeszliśmy przez egzamin bycia gospodarzami i nawet nam to wyszło, może ktoś chce się przekonać? Upiekę muffinki!
Z innej beczki. Zaczęłam oglądać "Misfits", głównie ze względu na Kaszyg, bo się jej to podobało. Już wiem dlaczego. Trzy godziny stracone na pogłębianiu wysiedzianej dziury na sofie i gapieniu się w ekran. Hell yeah. Czwarty odcinek już się szykuje.
Wczoraj wieczorem Angol spowodował mój chichot, który nie pozwalał mi zasnąć. Poszedł spać wcześniej ode mnie, bo ja, jako wspaniałomyślna i uczynna dziewczyna robiłam mu kanapki do pracy. Gdy skończyłam też poszłam się ułożyć wygodnie, nieco wybudzając Angola ze snu. Nagle Angol zapytał mnie: "Ile kopii?"
Jak ja uwielbiam te jego wyrwane z kontekstu zdania ^^ A potem się dziwić, że nie mogę zasnąć... bo się śmieję.
I na koniec pytanie do publiczności - znacie pana Kazimierza, tego od kamienicy?
środa, 4 lipca 2012
Cisza przed burzą
Były plany, ale sprawa się, że tak to nieelegancko ujmę, rypła. Trudno, trzeba pomyśleć o innych perspektywach, co w sumie nie jest takie złe.
Ostatnio Królowa raczy moje uszy wspaniałymi sentencjami. Niedawno chciała mi dodać do sałatki czos sosnkowy, a w czasie upałów doradzała, że nie muszę używać suszarki: "Wyjdziesz na słońce i włosy ci uschną". Poczułam grozę :P Lecz jeśli chodzi o wygraną tego tygodnia to zgarnia ją Sąsiadka, która chce jechać na Węgorzewo namiotem :D
Co ostatnio dzieje się u siura? Nie ma meczy (chlip!), więc życie towarzyskie kwitnie. Zaliczone rury z Dziwadłem i piwo na pół w primie oraz pogaduchy z Sąsiadką vol. 1 i vol. 2 - wersja rozszerzona z Prorokiem. Ponadto odwiedzanie bibliotek, upokorzenia w czytelni oraz psychiczne przygotowania do defensywy, oto czym ostatnio siur ma zaprzątniętą głowę. Nie wiem, kiedy pomyślę o innych rzeczach, nad którymi przydałoby się pomyśleć zanim nadejdą, ale najprędzej stanie się to w przyszły wtorek. Chociaż nie, przypuszczam, że wtedy nie będzie mi się chciało :)
Miłego pocenia się w te upalne dni!
Ostatnio Królowa raczy moje uszy wspaniałymi sentencjami. Niedawno chciała mi dodać do sałatki czos sosnkowy, a w czasie upałów doradzała, że nie muszę używać suszarki: "Wyjdziesz na słońce i włosy ci uschną". Poczułam grozę :P Lecz jeśli chodzi o wygraną tego tygodnia to zgarnia ją Sąsiadka, która chce jechać na Węgorzewo namiotem :D
Co ostatnio dzieje się u siura? Nie ma meczy (chlip!), więc życie towarzyskie kwitnie. Zaliczone rury z Dziwadłem i piwo na pół w primie oraz pogaduchy z Sąsiadką vol. 1 i vol. 2 - wersja rozszerzona z Prorokiem. Ponadto odwiedzanie bibliotek, upokorzenia w czytelni oraz psychiczne przygotowania do defensywy, oto czym ostatnio siur ma zaprzątniętą głowę. Nie wiem, kiedy pomyślę o innych rzeczach, nad którymi przydałoby się pomyśleć zanim nadejdą, ale najprędzej stanie się to w przyszły wtorek. Chociaż nie, przypuszczam, że wtedy nie będzie mi się chciało :)
Miłego pocenia się w te upalne dni!
Etykiety:
familia,
głupoty,
kołki,
pogadane,
samo życie,
złote myśli
Subskrybuj:
Posty (Atom)