wtorek, 21 sierpnia 2012

Matko Bosko, co to się stanęło?

Wiedziałam, że w Primarku są fajne majtki i skarpetki, ale teraz mocno przesadzili z pięknem. Ledwo się zdecydowałam. Cale szczęście ten sklep z cudownymi majtkami i skarpetkami jest tak daleko od naszej chatki, bo w przeciwnym wypadku miałabym poważny problem z upchaniem mojej bielizny do niezbyt obszernych szuflad.
To taka refleksja na sam początek. Jak niektórzy zdążyli się zorientować, przeprowadziłam się do Kraju Wszędobylskiego Imbiru. Póki co wydaje mi się, że jestem po prostu na wakacjach, zwłaszcza, że nie zdążyłam jeszcze rozpakować walizki. Nie miałam czasu! To dlatego, iż dzień po przyjeździe do mojego nowego domu mieliśmy pierwszego oficjalnego gościa. Moja Narzeczona, Goha, zatrzymała się u nas na kilka dni umilając mi czas swym towarzystwem i bardzo pomagając w domowych obowiązkach. Doszło do tego, że nawet wyręczała Angola w kuchni, co - trzeba podkreślić - nie jest takie łatwe :) Przy okazji pokazaliśmy Gosi kilka ciekawych rzeczy w okolicy (np. Primark... no dobra, to był mój pomysł, w pełni interesowny), których w części nawet ja nie znałam. Miło było znowu spojrzeć na Hobbiton... kocham tamto miejsce! Teraz Goha jest już w drodze do Atlanty, a w mieszkanku zrobiło się pusto i cicho. Bądź co bądź, fajnie było mieć towarzyszkę, ale co dobre szybko się kończy - teraz muszę zmywać naczynia sama.
[Narzeczono, dziękuję za wszystko :*]
Zgodnie z zapowiedzią szukam odpowiedniego parasola, ale wybór jest szalenie trudny. Głównie ze względów portfelowych. Lecz gdy wreszcie go znajdę nie omieszkam się tym pochwalić.

Zazwyczaj nie spogląda się w przeszłość, bo to niezdrowe, ale gdybym zerknęła na sekundkę za plecy to pierwszą myślą jest Przystanek Woodstock, o którym ledwie wspomniałam. Należy to zmienić i to zaraz. Otóż moi drodzy, ten Przystanek był moim siódmym oderwaniem się od rzeczywistości. Nasza niezawodna ekipa spod bandery Brudnica Walcownik, wzbogacona o Jebie oraz wiele znajomych znajomych, była bardzo rozrywkową i sympatyczną ekipą. Co prawda z powodu nadmiaru osób, z którymi chciałoby się zamienić kilka słów oraz dostatku trunków, które skutecznie uniemożliwiały konwersację po kilku godzinach, nie odbyłam tylu rozmów, ile zakładałam odbyć. Ale te które były i czas, jaki spędziłam z moimi Kołkami był najpiękniejszy. I gra w stópki na Kamilu B., siedzenie pod plandekami, przewracanie się w grobie, wycieczki do myjek i toików przy ASP, gdzie mieli torf, spotykanie przedziwnych ludzi, odwiedzanie się nawzajem, atmosfera najpiękniejszego festiwalu na świecie, O Boże-, Boże-, Boże-, Bożenko! Jeśli o muzyczną kwestię to mam do siebie trochę żalu. Widziałam mniej, niż zakładałam. Z naszej miejscówki co prawda było słychać wszystkie trzy sceny, więc mogłabym się upierać, że byłam na wszystkim, lecz tak naprawdę byłam na Machine Head (widok z ramion Angola na ten cały tłum, pogo i falujące w powietrzu flagi - mrrr!), The Darkness, Kabanosie, Kamilu B. :D i to chyba wszystko... Więc słabo, słabiuteńko. Cóż, siurek nie miał czasu. Musiałam się nacieszyć ludźmi :) Pomyśleć, że następny Woodstock dopiero za rok. Dobrze, że wspomnienia można cały czas odświeżać, inaczej byłoby krucho, nie tylko ze mną.
Kiedy wróciliśmy z Kostrzyna miałam tydzień na odwiedziny, spotkania zapoznawcze, załatwianie ważnych spraw, pakowanie i tulenie pieseczka. Weekendowa impreza niespodziankowa u Szczura o tematyce Polska, zwana także "Porzyganie siura" była fantastyczna i na moje szczęście nikomu nie udało się na mnie womitować. Albo to było pożegnanie siura? Już nie wiem. Ważne, że było fajnie: cytrynowo, KOMANDOSOWO (sic!), bardzo tanecznie i towarzysko, szczególnie podczas gry w Prawo Dżungli, powszechnie nazywane "Misiu łapie". Co prawda pod koniec party zrobiło się nieco smutno, ale któż nie byłby smutny w takim momencie? Przecież żegnałam się na jakiś czas z Kołkami. Teraz jestem ciekawa kto pierwszy mnie odwiedzi. Hm? Już przeszliśmy przez egzamin bycia gospodarzami i nawet nam to wyszło, może ktoś chce się przekonać? Upiekę muffinki!

Z innej beczki. Zaczęłam oglądać "Misfits", głównie ze względu na Kaszyg, bo się jej to podobało. Już wiem dlaczego. Trzy godziny stracone na pogłębianiu wysiedzianej dziury na sofie i gapieniu się w ekran. Hell yeah. Czwarty odcinek już się szykuje.

Wczoraj wieczorem Angol spowodował mój chichot, który nie pozwalał mi zasnąć. Poszedł spać wcześniej ode mnie, bo ja, jako wspaniałomyślna i uczynna dziewczyna robiłam mu kanapki do pracy. Gdy skończyłam też poszłam się ułożyć wygodnie, nieco wybudzając Angola ze snu. Nagle Angol zapytał mnie: "Ile kopii?"
Jak ja uwielbiam te jego wyrwane z kontekstu zdania ^^ A potem się dziwić, że nie mogę zasnąć... bo się śmieję.


I na koniec pytanie do publiczności - znacie pana Kazimierza, tego od kamienicy?

6 komentarzy:

  1. Ja! Ja! Ja odwiedzę! wybierz mnie, mnie wybierz! Będę leciał! Samolotem będę leciał! Takim ze skrzydłami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D Pod warunkiem, że polecimy razem, ja chcę to widzieć :D

      Usuń
  2. No to nie pozostaje mi nic innego jak powitać :)
    A Primark to przekleństwo!! Niestety mam po drodze do pracy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No heeeej ^^
      Współczuję szczerze (i troszeczkę zazdroszczę :P)

      Usuń
  3. Primark fajny, ale ma dużo badziewia, a butów, które szalenie przypadły mi do gustu nie było już w moim rozmiarze ); Uuuuuu zazdroszczę Ci UK :D
    To "Ile kopii" pewnie tyczyło się ilości kanapek :D Buziaki! Tęczuj Angolowy świat!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do badziewia to jeszcze nie zdążyłam się przekonać, gdyż majtki i skarpetki prawidłowo pełnią swą funkcję :)
      Staram się nie uprzykrzać Angolowi życia aż tak bardzo ;)

      Usuń