wtorek, 4 lutego 2014

Z nostalgią w tle

Gdzie się podziały tamte tanie loty... smętnie nucę pod nosem...
Bilety do ojczyzny zabukowane, odwrotu nie ma. Wybywam z Kraju Ściennej Magnolii w najbardziej pracowity weekend roku i nie zamierzam wrócić przed weekendem tydzień później. Czy to jasne?
To nie jest żadne moje widzimisię - to doniosła i patetyczna sprawa. Lecę by być świadkiem znamiennej chwili, w której to Dziwadło zmieni nazwisko i przy okazji stan cywilny. Oczywiście wszystko wyłącznie w celach kamuflażu - tak naprawdę to część naszego bardzo skrupulatnie obmyślanego planu, by zalegalizować nasz związek nie wystawiając się na niepotrzebne swady. Wszystko zostało bardzo starannie przygotowane, zatem nikt nawet nie będzie miał nawet najmniejszych podejrzeń. Jesteśmy takie genialne, muahahaha.

Ostatnie dni przyniosły obfite opady deszczu oraz głębokie refleksje. Rok temu byłam podekscytowana i jednocześnie przerażona - tylko kilka godzin dzieliło mnie od rozpoczęcia pierwszej pełnoetatowej pracy w Anglii. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Tak wiele, że gdy o tym myślę, nie mogę w to uwierzyć i zastanawiam się, co stało się z tamtą osobą, która z duszą na ramieniu wędrowała pod górkę, modląc się w duchu, byleby tylko zrozumieć i podołać obowiązkom. Poznałam wiele osób - tych dobrych, tych neutralnych oraz tych złych, nauczyłam się wielu rzeczy - pożytecznych i totalnie zbędnych, przekonałam się o swoich słabościach i mocnych stronach. Wiem jedno. Niczego nie żałuję. I jestem bardzo szczęśliwa z mojego obecnego miejsca we Wszechświecie, bo czuję, że właśnie tu powinnam teraz być. Mam to niewyobrażalne szczęście, że mogę codziennie budzić się we własnych czterech kątach przy Kimś Bardzo Bliskim, że mam pracę, w której się realizuję i ciągle uczę się nowych bardzo wartościowych rzeczy. Że mogę spełniać swoje małe ( i te trochę większe) zachcianki.
Pewnie, ciągle mam daleko do Królowej, do wszystkich Kołków i nie Kołków, do mojego kochanego piesiuńcia. Nie mogę wpaść do biblioteki na Słowackiego i nie mogę rozkoszować się na francuskim z wiśnią w Katowicach. W leniwy wieczór nie przyjdę bez zapowiedzi do Sąsiadki z własnym kubkiem w rękach by pogadać o niczym. Tęsknię. I tych wszystkich rzeczy bardzo mi brakuje, ale mam za to inne... mogę codziennie przytulić się do Angola, podkarmić sikorki i rudziki, podrapać za uchem Dextera i pogaworzyć z Mają. Mogę bez ustanku kontemplować uroki Anglii, która nawet o tej ponurej porze roku ma w sobie to coś, co wywołuje u mnie dreszcze.
Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że moja tęsknota dotyczy głównie przeszłości. To, co pamiętam i za czym tęsknię już nigdy nie powróci. Już nic nie będzie takie same, zbyt wiele spraw uległo zmianie. I dobrze, taka kolej rzeczy. Z drugiej strony wiem, że niektóre rzeczy pozostały niezmienne. Przecież doskonale wiem, że gdybym teraz wpadła do Sąsiadki z migdałami w cynamonie wszystko byłoby po staremu, tak jakbym wyjechała gdzieś na 2 tygodnie a teraz musiała nadrobić zaległości. Jeśli usiadłabym na krześle w kuchni w rodzinnym domu, po kilku chwilach Joker wpakowałby mi się na kolana, domagając się pieszczot. Gdybym weszła do piekarni na 3 Maja zapewne wydałabym 3 zł na dwa francuskie z wiśnią...
I takie myśli sprawiają, że cała reszta już nie jest taka przygnębiająca. ( a może to peary?)


Najistotniejsze, że za ponad 2 miesiące będę w Polsce świętować! Fanfary. Ciekawe, czy spadnie wówczas śnieg... właściwie nie miałaby nic przeciwko ^^

2 komentarze:

  1. Ja nie pozwalam na śnieg za 2 miesiące! Absolutnie! Plan tego nie przewiduje ;P

    S.

    OdpowiedzUsuń