poniedziałek, 25 listopada 2013

Brak poprawy

Dużo wody w Severn upłynęło, nim ostatni raz pisałam posta, choć postanawiałam poprawę. Tak to już czasami bywa i niczego na to nie poradzę. Kijem nie cofnę.

Lecz żeby przejść do konkretów - obcięłam za krótko paznokcie i doskwiera mi uporczywy ból przy każdej czynności wymagającej użycia palców. Tak, teraz też mnie boli. Wszystko z powodu poświęcania się dla pracy. Wzięłam sobie do serca nową rolę i postanowiłam przyciąć szpony, a z powodu wrodzonego lenistwa nie zabrałam się za piłowanie, lecz drastycznie skróciłam je nożyczkami. Hańba! Następnym razem się zastanowię czy warto.
Poświęcam się dla pracy nie tylko w kwestiach higieny osobistej. W przeciągu miesiąca pokonywałam swój lęk przestrzeni balansując na drabinie i ozdabiając żyrandol oraz zwalczałam strach przed pająkami (z wielkim okazem baraszkującym po mojej głowie, tralala). Nawet oglądałam fragment "Zmierzchu". Oto jak się poświęcam. O!
Na szczęście życie to nie tylko praca. Zdarzają się czasem wolne weekendy  wtedy można zaszaleć. Jeden z nich spędziliśmy z Mizerią i Piotrusiem na parapetówie wypadającej dokładnie w dzień urodzin Mizerii. Zrobił się z tego mały zjazd i wspominki starych czasów z Dareczkiem. Po wykończeniu zapasów alkoholu zdecydowaliśmy się na spacer. Zapalaliśmy lampiony w środku nocy, w środku parku miejskiego, wyryczeliśmy obowiązkowe "Sto lat" a nad naszymi głowami przelatywały dwa helikoptery. Cóż za magiczny klimat... Zaliczyliśmy kilka gleb i znaleźliśmy dwie lodówki na ulicy. W jednej były grzyb i pleśń, a w drugiej schowano nóż, którym pewnie ktoś kogoś zasztyletował, ale niespecjalnie nas to wówczas przejęło. Wręcz przeciwnie. Pod koniec, gdy Angol leżał jak kłoda a Piotruś czołgał się po podłodze, bo próbował tańczyć, piękniejsza część towarzystwa słuchała Domowego Przedszkola i tak nas to ululało... że zrobiło się południe następnego dnia. Nie wiem, jakie wino piłyśmy, ale było dobre i kac też okazał się łaskawy, więc apeluję za tym, by to powtórzyć :)
Jak już wszyscy zdążyli zauważyć listopad się kończy, a co za tym idzie święta zbliżają się małymi kroczkami. Wraz z Knurkiem zaczęliśmy łapać świąteczny klimat. Nie słuchałam jeszcze Nirvany, to za wcześnie przecież, ale zaliczyliśmy Średniowieczny Jarmark Świąteczny. Rzecz działa się na zamku (czy też raczej w jego pozostałościach), chodziliśmy po słomie przepychając się wśród tłumów ludzi i oglądając wszelkie rozmaitości, które przy okazji posiadania zbędnego majątku można było zakupić. Wiadomo, nie obyło się bez jedzenia. Spałaszowałam strudla, walijskie oggie i pieczone kasztany. Podobało mi się bardzo, ale podobno to przedsmak tego, co czeka mnie za 3 tygodnie ^^ Lecz o tym kiedy indziej...
A czy ja się w ogóle pochwaliłam, że mamy nowego członka emigracyjnej paki? Chyba nie! A więc, droga gawiedzi, powitajcie Maję, która skończyła dziś dokładnie miesiąc :) Póki co płacze, gdy ją trzymam na rękach a nasza obecność poprawia jej pracę jelita grubego, aczkolwiek wróżę nam dobrą przyszłość.
Chwaliłam się kinem? Pojechaliśmy pooglądać Lo.. znaczy Thora na przedpremierze, zobaczyliśmy także abordaż somalijskich piratów oraz Sandry Bullock zmagania z brakiem grawitacji. Lubię kino. A kino z Mordką to podwójna przyjemność.

Przede mną kolejny długi tydzień uwieńczony wolną niedzielą. Nie mogę się doczekać z kilku powodów. A najważniejszy z nich to szansa, że znów ktoś wzbudzi niepokój na mojej dzielni ;)

Trzymajcie się łobuzy i ubierajcie się ciepło.

2 komentarze:

  1. Blossom Hill.
    Będzie się działo i znów weekendu będzie mało ;)
    mmm

    OdpowiedzUsuń