piątek, 26 września 2014

Wielki powrót siura

Przydałyby się werble, bo oto jest - nowy post. Po wielu dniach sprawdzania, odświeżania i nękania autorki pytaniami, kiedy coś nowego napisze, w archiwum pod nazwą Wrzesień pojawi się cyfra 1 w nawiasie. Co za podniosła i uroczysta chwila!

Nawet nie będę próbować streścić tego, co działo się przez ten czas, bo to z góry przesądzone, że nie dam rady. Na swoje usprawiedliwienie wtrącę tylko, że nie podoba mi się, gdy mój własny, malutki laptopik się psuje, ponieważ pisanie postów mobilnych jest irytujące. Łatwość usuwania notki jest jeszcze większa, niż za czasów zamierzchłego onetu. Także napisałam coś, owszem, wspominałam o mojej fascynacji szyszkami, o sąsiadach, którzy wyjęli z okien worki na śmieci i o tym, że jadę na ślub Aneka i Zbycha. A później niechcący mi się kliknęło i całe moje skrupulatne dotykanie paluszkiem ekranu telefonu poszło! Nawet mnich tybetański by się wkurzył.

Aktualizując informacje nadal podtrzymuję ekscytację szyszkami. Szyszki są fantastyczne! Fenomenalne, inspirujące, ładnie pachną i w ogóle są super. Moi sąsiedzi faktycznie pozbyli się z okien worków na śmieci. Wystawiali je zawsze. Worki sobie powiewały na wietrze, a ja - wraz z innymi wnikliwymi obserwatorami - snułam teorie, po co sąsiadom worki na śmieci za oknem. Dwie tezy okazały się być najlepiej uargumentowane. Teza pierwsza, która zakładała, iż worki na śmieci odstraszają ptaki, które lubią sobie tak o, od czasu do czasu wlecieć w okno rozbijając sobie dziób o szybę. Teza druga zakładała, że moi sąsiedzi są wariatami. Teraz nie wiem co myśleć, bo worków nie ma. Nawet zaczęłam się trochę martwić, poważnie!
A ślub Aneka i Zbycha? No był! I ja z Angolem też na nim byliśmy. Największy stres związany z tańczeniem ze Zbychem ( "bo przecież ja nie umiem, a on tak i wszyscy będą patrzeć, bo to w końcu jego ślub to będzie w centrum uwagi, a na pewno będzie chciał ze mną zatańczyć, bo kto by nie chciał, a ja nie odmówię, bo to w końcu jego ślub i trzeba być miłym, i jest teraz w rodzinie, o kurka, co ja zrobię") okazał się zbędny. Pod koniec już nawet trochę zajarzyłam! Anek wyglądała przepięknie! I udowodniła wszystkim, że ciągle potrafi zatańczyć irisha, nie tylko salsę :) Angol miał szansę poznania mojej familii. Czekaliśmy na "Przepióreczkę", lecz się nie doczekaliśmy, bo niestosowna. Ogólnie to warto było się tłuc samochodem, by spędzić trzy dni w Polsce, na weselu. I to nie byle jakim, bo Anekowym :)

Tera nastał spokój. Teoretycznie. W pracy mam wciąż zapewnioną ciągłość, jeśli chodzi o wesela, a do tego mam kilka bonusów w formie nieproszonych gości. Ach uroki życia na farmie!
Powoli nadchodzi jesień, co bardzo mnie cieszy. Lubię jesień. Jest wtedy tak ładnie i można pić więcej gorącej herbaty oraz wyciągnąć swetry, czapki i szaliki, można pozbierać kasztany i szeleścić liśćmi w parku... Jesień jest fajna.
A kto jej nie lubi ten ma pecha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz