sobota, 21 lutego 2015

Kto sprawia, że Anglicy łamią zasady i dostają szaleju

Black Label Society.
Konkretniej ich charyzmatyczny lider, Zakk Wylde.

W zeszłym tygodniu mój luby zrobił nam prezent na walentynki i pojechaliśmy na koncert do Birmingham. Koncerty klubowe zawsze są takie same... Jest tłoczno, ciasno, podłoga się klei, a alkohole są za drogie. Publika zazwczaj zwarcie stoi pod sceną (pomijają tych na balkonach - z racji lokalizacji raczej siedzą), pojawiają się telefony, rączki albo piąstki w górze, wszyscy klaszczą... Ogónie jest sympatycznie, ale drętwo.
Tym razem doznałam pozytywnego zaskoczenia.

The Institute, w którym mieliśmy zaszczyt gościć, jest bardzo interesującym miejscem, W latach świetności służyło za kościół metodystów, wnętrze jednak przypominało mi teatr (może poza tymi płaskorzeźbami na kolumnach).
Znowu było tłoczno, podeszwa buta lepiła się do podłogi, ale dało się to ignorować podczas słuchania supportujących zespołów. Gdy nadeszła chwila na występ gwoździa wieczoru najpierw kazano nam trochę poczekać, potem puścili kilka chwytliwych nut do chóralnego odśpiewania, aż wreszcie zrobiło się czerwono i na scenę wyszli członkowie zespołu. I wówczas w angielską publikę wstąpił demon koncertowy. Jak nie zaczną skakać! Drzeć się! Szaleć! Mam świadka, że nawet trzy razy popełnili crowd surfing, chociaż na każdym filarze i każdej ścianie widniał jednoznaczny plakat, że nie wolno. Było nawet takie jakby pogo-pochodne. Byłam zdumiona.
Nawet przez chwilę chciałam oddać kostkę i kurtkę Angolowi i dać się porwać tłumowi, bo tak dawno nie pływałam na tłumie, ale potem zastanowiłam się, jaką mam pewność, że wrócę w to samo miejsce (gdzie widziałam wszystko dobrze) i czy w ogóle wrócę. Pomysł uśmiercony w zarodku.
Co do setlisty - BLS promowało nową płytę, ale mimo tego udało mi się usłyszeć to, co chciałam, oraz to, czego nie spodziewałam się usłyszeć, a co wybrzmiewało mi w głowie tamtego dnia od momentu pobudki. Zakk ma bardzo charakterystyczny ruch sceniczny. Rączka w górze po każdym akordzie; głowa w prawo, głowa w lewo i tak w rytm utworu; Dr Zoidberg - zbyt skomplikowane by tłumaczyć; negacja - czyli energiczne potrząsanie głową, by blond kosmyki poetycko falowały; na koniec goryl, czyli emanacja siły i męskości.
Nie zrozumcie mnie źle, zaimponował mi koleś. I uważam, że gdyby nie to fatalne nagłośnienie to pewnie zrozumiałabym bez problemu wszystkie jego słowa. Cała nadzieja w Woodstocku, Co prawda nie będzie to koncert w rodzinnym mieście "ojca" sukcesu Zakka, Ozzy Osbourne'a, ale widok publiczności na woodstockowym polu i ściany śmierci mogą stopić serducho Zoidberga. Yyy Zakka.

W ramach lansu kilka fotek. Ciach.




Koooniec.

2 komentarze:

  1. ;D Powiem Ci, ze u mnie w miescie jest taka rock'n'rollowa knajpa koncertowa i tam towarzystwo, choc nieliczne, zawsze dobrze sobie radzi pod scena. Jak na prawdziwym metalowym koncercie... I o dziwo sa to Anglicy :D
    Wybieracie sie jeszcze na cos w najblizszym czasie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To muszą być tru fani! Ciesz się, to rzadki widok ;)
      Na razie na nic się nie zapowiada, ale pamiętam, żeby dać Ci znać jakby co :P

      Usuń