poniedziałek, 12 listopada 2012

Po nitce

Jakie to dziwne uczucie, kiedy weekend ma się w poniedziałek. A ludzie nienawidzą tego dnia... Co za niesłuszne i krzywdzące podejście do sprawy.

Niewiele nowego się ostatnio wydarzyło i jednocześnie każdego dnia zdarzają się jakieś nowości. W zależności od doboru materiału, którym miałabym się podzielić, dochodzę do sprzecznych wniosków. Jednocześnie nie mogę się zdecydować, o czym mam napisać. O jednym i drugim? Ale czy jest sens w zaprzeczaniu samej sobie? Bo z jednej strony każdego dnia uczę się czegoś nowego, choćby jakiegoś słówka, zwrotu albo zachowania, odnajduję nowe możliwości i odkrywam wiele tajemnic. I z drugiej strony nic nowego się nie dzieje - ciągle żyję pod jednym dachem z moim wyrozumiałym i najzabawniejszym na świecie facetem, który chce mnie zaatakować mieczem dwuręcznym i bije mnie szpatułką, aby z chwilę ściskać i głaskać po czuprynie. Dzisiaj zapomnieliśmy nawet o co zaczęliśmy się sprzeczać. Na szczęście po krótkiej analizie, po nitce do kłębka doszliśmy "o co tak właściwie nam poszło" wspomniałam sobie, że Angol nie chce zrobić mi na urodziny lasagne!
Szczęśliwie wszystko się układa dobrze i wieńczy happy endem. Mam prawdziwe szczęście u boku. Co z tego, że to szczęście ma dar do bałaganienia, skoro gotuje tak pysznie. Nawet lasagne znowu wróciła do urodzinowego menu :)
Dlatego u mnie nic nowego, a zarazem same nowości.

Jestem mniej więcej w połowie nowego szalika na zimę. Zerkam z niepokojem na granatową wełnę, której ubywa znacznie szybciej aniżeli się tego spodziewałam. Mam nadzieję, że będę się nim mogła owinąć chociaż raz, bo co to z szalik, którym nie można się owijać?


PS. Tęsknię za piesiuńciem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz