środa, 7 listopada 2012

Trzy historie

Nie obłowiłam się słodyczami. Za to miałam ogromną frajdę patrząc na bawiące się dzieci oraz zerkając na swoje odbicie w lustrze czy mój cień kładący się na ulicy. Halloween było udane. 

I było dawno temu, a w międzyczasie wydarzyła się masa innych rzeczy, o których chciałam napisać, ale ostatecznie zabrakło mi chęci. Na przykład nie przyznałam się do rozbicia kubka. Mojego ulubionego, bo pierwszego, z którego piłam tu poranną herbatę. Brakuje go w naszej szafce, a wszystko dlatego, że byłam nadopiekuńcza. 
Teraz następuje wyjaśnienie. Otóż pewnej niedzieli, która dopiero co się zaczęła, a my już byliśmy na nogach, zabrałam ów kubeczek w podróż. Jechaliśmy na lotnisko, a że miałam ogromną ochotę na kawę w dużej ilości, zabrałam kochany, brązowy kubeczek. Podczas podróży o nim zapomniałam. Byliśmy spóźnieni, gdyż pasażerka, którą odwoziliśmy na samolot, zwyczajnie sobie zaspała. Gdy dotarliśmy na miejsce, chcieliśmy zaoszczędzić czas, więc tyko wyrzuciliśmy pasażerkę i jej chłopaka tuż przed wejściem na lotnisko. Pech chciał, że odwróciłam głowę, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniała w samochodzie. Pech zadecydował, że zostawiła, a był na tyle złośliwy, że zostawiła to umyślnie. Ja o tym nie wiedziałam i będąc nadopiekuńczą, otworzyłam szybko drzwi, żeby zawołać oddalających się znajomych i zamachać im przed oczami zostawioną odzieżą. W tym momencie pękło mi serce. Roztrzaskało się na asfalcie. Bowiem kubeczek leżał spokojnie w schowku na drzwiach, a gdy je otworzyłam stracił stabilizację...
Gdy myślę o tych skorupach, które musiałam nieść w poszukiwaniu kosza na śmieci, czuję ogromny smutek. I żałuję, że nie kupiłam wcześniej termicznego kubka. A mogłam! Najwyżej by się potłukł! (Dalej go nie kupiłam.)

Działo się też booms day! W weekend przed 5 listopada wybraliśmy się z Angolem na wielkie ognisko i pokaz sztucznych ogni. Nie chciało się nam płacić za wstęp, więc zeszliśmy na miejsce nielegalnym przejściem. Właściwie, gdyby nie Angol to wróciłabym się i zapłaciła dużo za dużo, bo bałam się zejść ze stromego zbocza usłanego mokrymi liśćmi i błotem... Na szczęście miałam Angola, który mnie zmuszał i łapał, gdy zjeżdżałam. Teraz jestem mu wdzięczna, ale gdy kurczowo trzymałam się gałęzi ślizgając się na liściach, serdecznie go nienawidziłam. Ognisko zaiste było duże, cieplutkie i piękne, a fajerwerki akceptowalne, bo przynajmniej długie. I było kilka tych, które lubię. atmosfera była ciepła i poczułam nawet sympatię do Guy'a Fawkesa, bo gdyby nie on to prawdopodobnie nie świętowalibyśmy tego dnia.
Poza tym mam swoje powody, by lubić 5 listopada :)

Przytoczę jeszcze jedną historię, która miała miejsce całkiem niedawno, a mianowicie wczoraj. Aby trochę wszystko zdramatyzować, ujmę to w pewną opowieść.
Opowieść o trzech Polaczkach... i damie
Pewnego wieczoru trzech Polaczków i jedna dama wybrało się na zakupy. Zakupy te nie były zwyczajnymi zakupami, lecz takimi, które robi się raz na jakiś czas i najlepiej, jeśli kupującymi są znający się na rzeczy, w tym przypadku mężczyźni. Otóż chodziło o kupno samochodu. Sprawa nie byle jaka. Dlatego uczestniczyło w niej aż trzech Polaczków - jeden kierowca, drugi ekspert, trzeci kupiec. Dama była dla towarzystwa, to oczywiste. Gdy nasi bohaterowie dotarli pod wskazany adres i dokonali obserwacji wstępnych, ekspert i kupiec postanowili przetestować samochód na drodze. Okazało się, że okej, że ołrajt, YES. Formalności potrwały chwilkę i wreszcie można było odjechać dwoma samochodami do domu. Kupiec i ekspert wsiedli do nowego nabytku, natomiast kierowca i dama wrócili do swojego samochodu. Odpalono silniki. Jeden pojechał, ale niedaleko, gdyż drugi tylko zakrztusił się i padł. Okazało się, że zabrakło paliwa. Kierowca spodziewał się, że to może nastąpić, lecz nie wiedział, że tak szybko. Na szczęście (!) w nowym nabytku paliwa było wystarczająco dużo, aby powieźć roześmianą damę i kierowcę na stację benzynową. Dreszczyk emocji przy ponownym odpalaniu zdechlaka był nie do opisania, a zadowolenie kierowcy, gdy misja się powiodła było jeszcze większe, niż wcześniejsze rozbawienie damy. 
Cała sytuacja była tak komiczna, że tylko można zgadywać, o czym pomyślał poprzedni właściciel nowego nabytku oraz zdezorientowana kasjerka na stacji benzynowej, obsługująca trzy razy tego samego w przeciągu kwadransa. A bycie damą kończy się w momencie żarłocznego pochłonięcia burgera z Maca. No cóż... nawet damy bywają głodne.

:)

4 komentarze:

  1. Przeczytałem "boobs day" i wyobraziłem sobie dużo cycków przy wielkim ognisku ! oO

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsza historia jest okropnie smutna :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Ja się przywiązuję do kubków, bardzo :( W pracy też jednego zepsułam, po prostu pękł.

      Usuń