poniedziałek, 25 marca 2013

Solidna dawka energii w środku tygodnia

Marzec ma się ku końcowi, a ja nie mam czasu pisać. Na brak tematów nie narzekam, chociaż mogą być one niezbyt atrakcyjne dla przeciętnego czytelnika - mogłabym napisać elaborat traktujący o zamiataniu podłogi, poradnik "Jak umyć 300 talerzy jednego wieczoru i nie zwariować" albo książkę o tym, czego Ian nie lubi. Na szczęście nie mam na to czasu.
Jednakże w ostatni weekend (czyt. w środę, bo wtedy mam weekend - a może raczej middleweek?) działo się coś bardziej interesującego niż przygody w pracy. Coś znacznie bardziej interesującego! Coś, co należy zrelacjonować.
W ostatnią środę zdecydowałam się na wagary (hihi) i wraz z Angolem wybraliśmy się na koncert. Rzecz niesłychana, bo ostatnio o koncertach nie było mowy i aż wstyd się przyznawać, kiedy ostatni raz się bawiliśmy na koncercie. Okazja się nadarzyła - The Heavy, w Birmingham, w środę - idealnie! Bilety zostały zakupione i w środowe popołudnie cieszyłam się, że jadę się odchamić. Nic nie było w stanie zetrzeć uśmiechu z mojej twarzy - ani korki, ani fochy Angola, ani lekki ból głowy (pewnie z przejęcia).
Oczywiście, jak można się spodziewać, nie obyło się bez niespodzianek.
Okazało się, że Angol miał już po dziurki w nosie mnie i mojego marudzenia, więc koncert był tylko przykrywką dla prawdziwego celu naszej podróży - odwiezienia mnie na lotnisko i wysłania w piździec! Daleko.
Haha, dowcipkuję sobie. Tak naprawdę jechaliśmy na lotnisko, ale nie po to, by mnie odesłać tylko po to, by kogoś odebrać, a kasa na bilety koncertowe miała tylko być uwiarygodnieniem oficjalnej wersji i uśpić moje podejrzenia, gdyż jak powszechnie wiadomo, diabelnie bystra i czujna bestia ze mnie.
Hahaha, no dobra. Jechaliśmy na lotnisko, owszem. Bo jakiś koński kierowca wepchnął się przed nasz samochód tuż przed naszym zjazdem i zasłonił wszystkie znaki, a my nie wiedzieli... (ekhm, ja zajęta byłam szukaniem piosenki na youtube - złoooo!) Gdyby nie koń, zwierzę absolutnie niewinne i zgoła duże, Angol inaczej załatwiłby tę sprawę inaczej... lecz musieliśmy szukać najbliższej okazji do zawrócenia. A że na autostradzie z zawracaniem raczej ciężko, najbliższą okazją do zawracana była droga na lotnisko. Tak oto przejechaliśmy przez całe Birmingham, by zawrócić i nadrobić ponad 20 mil.  Jednakże nawet koński kierowca nie miał szans zetrzeć uśmiechu z mojej twarzy, choć trzeba przyznać, bardzo się starał.
Z pieśnią na ustach dojechaliśmy na miejsce, a Palec Boży sprawił, że support nie zaczął grać, dopóki nie dotarliśmy do O2 Academy i nie załyczyliśmy zimnego piwa/cydra. I bardzo się  z tego powodu cieszę, gdyż nauczyłam się już rok temu, że nie należy lekceważyć supportów. Kalifornijski (a jakże!) zespół The Silent Comedy najpierw sprawił, że zaniemówiłam. W drugim odruchu noga sama zaczęła przytupywać, a w finale uśmiech mi się poszerzył i z przyjemnością słuchałam bardzo radosnej twórczości panów o niezwykłym image'u. Po ich występie przyszło nam się przekonać, że panowie nie dość, że wyglądają nietuzinkowo, to są bardzo sympatyczni i hojni - obdarowali nas wieloma gadżetami, ponieważ znają Poznań :)
Jednakże gwoździem wieczoru był angielski zespół The Heavy, poznany przeze mnie w smutnych okolicznościach. Ich piosenki zostały wykorzystane do gry "Borderlands 2" i gdyby nie ich muzyka, szczerze nienawidziłabym jej twórców. Na szczęście się wyratowali, zapoznając mnie z twórczością The Heavy. Muzyka nieco inna, niż dotychczasowe moje miłości, ale jakże porywająca! Wykonanie na żywo perfekcyjne, wokalista był prawdziwą bombą na scenie - miał tyle energii, że aż z niego kapało. Dostałam te kawałki, które chciałam, nie zabrakło dwóch hitów z gry oraz nowości. Co zaskakujące, powściągliwa angielska publiczność dała się porwać zabawie i pod koniec niemal wszyscy pląsali. Śmiało mogę napisać, że to był fantastyczny koncert. I nawet skrócenie godzin snu nie przeszkadzało mi następnego dnia w podśpiewywaniu pod nosem i uśmiechaniu się do samej siebie.
Przypomniało mi się, że jestem zwierzęciem koncertowym.
Dobre to było!

Hm... ok, to kiedy następny koncert? :)

I wciąż dręczy mnie pytanie: jak to możliwe, że droga do Birmingham jest dłuższa niż droga powrotna do domu?

4 komentarze:

  1. Zacznę od końca - to nie droga do Birmingham jest dłuższa, to droga na koncert jest dłuższa niż droga powrotna, bo jak mówi któreś z praw fizyki - droga wydłuża się wprost proporcjonalnie do wielkości oczekiwania na jej cel.
    Widzisz, Ciebie trzeba było na koncercie, żeby rozkręcić angielską publikę :D Jak pisałaś o skróceniu ilości snu przez koncerty, to przypomniały mi się wspaniałe czasy studiów, a jak czytałam o koniu, to od razu głos w mojej głowie zaczął nucić "Koń Rafał, koń Rafała, nananinanina, koń Rafał!". I to tyle, co chciałam zakomunikować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i o późnych porach nocnych nie ma korków... Wiesz, że też przypomniały mi się tydzień temu te wspaniałe czasy! Było wtedy tak pięknie.
      I przeszłabym się na kJelonka :P

      Usuń
  2. No ja też! A wiesz, że tej wiosny (zimy?) nie gra w Krakowie ani nawet w BB? Jest tylko na czyżynaliach, ale bilety są za drogie. Jestem ciekawa, czy w czerwcu zagra w Żabrzu, byłoby fajnie przejechać się do tej sauny xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że widziałam gdzieś info o koncercie w Zabrzu w czerwcu - jakoś zaraz na początku. Pamiętam, bo automatycznie pomyślałam o piekarniku :)

      Usuń