poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Za zające, króliki i krewnych Królika

Miniony weekend był intensywniejszy, niż się tego spodziewałam.
Spędziłam go na udawaniu nieprzytomności, urazu kręgosłupa i poparzeniach obu rąk spowodowanych wyskoczeniem z płonącego budynku. Przy okazji nasłuchałam się wielu komplementów - w znacznej części nieszczerych, przecież należy zapewnić poszkodowanemu komfort psychiczny, więc trzeba mówić, mniejsza o treść. Ale to z 19-tką na karku mi schlebiło. Wyglądam apetycznie jako kebab w cienkim cieście ;)
Nieco później powstałam i zamieniłam się w Marcowego Zająca zamieszkującego Brudnicę Czarów. Kolejna impreza tematyczna u Szczura wypadła świetnie. Niestety, na samym początku zostałam poczęstowana magicznymi napojami, których działania nikt nie znał i miało się je ujawnić dopiero na końcu imprezy. Ujawniło się i to boleśnie. Magiczne napoje bardzo źle działają na głowę, wierzcie mi... Ale to nieważne, bowiem wręczyliśmy prawie że w pełnym gronie zaległy urodzinowy prezent dla Szczura, odśpiewaliśmy jej chóralne i nieskoordynowane "Sto lat", a później wychylaliśmy za jej zdrowie kielonki pełne cytrynówki. Przyznaję się ze skruchą, ze zjadłam dużo babeczek i ciasteczek, bo one tego chciały. A ja nie miałam zamiaru oponować. Standardowo wraz z Dziwadłem ulokowałyśmy się na parkiecie i frygidrygałyśmy ile się dało! Aż moje kolana trzeszczały. Inni też z nami ochoczo frygidrygali, ale nie wiem, kto ostatecznie wygrał konkurs, ponieważ zające mają krótką pamięć. A ja wczułam się w swoją rolę, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć... Trochę było mi przykro, kiedy okazało się, że Sławek jest bardziej magiczny niż ja, tzn. że swoimi karcianymi sztuczkami przyćmiewa moje. Ale warto było. Jestem pod wrażeniem. I pod wrażeniem Piki, która ma głos jak dzwon też jestem.
Martwią mnie tylko dwie rzeczy. Po pierwsze - że tak mało umiem napisać o tym czarodziejskim party, a po drugie - że pomyliły mi się ściany i byłam przekonana, że zasnęłam pod inną, gdy los chciał bym obudziła się przy kaloryferze.

Jakkolwiek - dzięki wszystkim za odskok od rzeczywistości, a szczególne podziękowania należą się Szczurowi, że po raz kolejny zechciała wziąć na siebie odpowiedzialność imprezowania z kołkami :)



To tyle mianem zreferowania weekendu.
Jeśli o dzień dzisiejszy chodzi to zauważyłam, że ostatnimi czasy podczas pichcenia w kuchni notorycznie brudzę sobie skarpetki. Z takim darem trzeba się urodzić (ewentualnie - trzeba nosić skarpetki).

8 komentarzy:

  1. jeeeeeeejuuuuu ale przecudowna impreza, ojaciekreceizawracam!
    -bu
    (jakbys jakos wpadała do katowic i miała troche czasu i nie wiedziala co z nim zrobic to napisz do Bu. Bu przyjedzie, kawy sie napije, pamietaj, no pamietaj o mnie)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że właśnie Tobie by się baaardzo podobało :)

      Usuń
    2. teeeeż tak myślę. i btw. kocham marcowego zajaca!

      Usuń
  2. Doczytałam do cytrynówki, a później juź nie mogłam się skoncentrować!! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domowej roboty, z farfoclami, przepyszna i kopliwa :P

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Taka najlepsza! Ale jeśli mam być szczera, to innymi nie pogardzę.

      Usuń