czwartek, 27 grudnia 2012

Między wronami

Niefart. Angolek ma wolne, a ja pracuję. Że też właśnie teraz, akurat tak dużo. Nici z naszych szalonych planów (do których należą... zakupy - och, szaleństwo!). Śmiem przypuszczać, że ktoś tu zacznie napier***ać obiecywane smoki, podczas gdy drugi ktoś będzie oglądał smoki na zjeżdżalni.
No dobrze, przepraszam, to ostatnie było nieprofesjonalne. Biję się w pierś.

Dzisiaj rano dobrze mi się leżało, ale nagle w drzwi zastukał listonosz. Przyniósł paczkę. Z Polski! Wyskoczyłam z pieleszy jak popa żona ^^ Nareszcie nadeszło pomarańczowe mydło pod prysznic! (tu niby przypadkowy zjazd kamery na etykietę i widniejącą na niej nazwę Ziaja) Nasze ulubione. Muszę pilnować Angola, żeby przypadkiem go nie podjadał. Poza tym ręczniki, ręczniczki, ściereczki i inne rzeczy, które czynią panią domu szczęśliwą. Oraz mój kubek, jeden z nowszych, zakupiony w porywie miłości do czerwonych cętek i czarnego wnętrza. Cóż innego mogłoby mnie lepiej rozbudzić? :)

Zauważyłam w sobie coś cudownego i zarazem strasznego. Cudowne jest to, że mogę oglądać brytyjskie filmy i rozumiem! Rozumiem!!! Dla mnie to wyczyn jeszcze rok, dwa lata temu niemożliwy do osiągnięcia. Jednakże polskie przysłowie o wronach ma w sobie wiele prawdy. Zaczęłam nie tylko rozumieć krakanie, ale i sama zaczęłam krakać. Czasem przejawia się to w komicznych zlepkach językowych, w których splatam polski i angielski zupełnie nieświadomie. Czasem to bardzo irytujące i przykre, że ja, Filolożka Polka, Strażniczka Poprawności Językowej i Wróg Nagminnego "Przyszłem", cierpię na chwile umysłowego otępienia, kiedy to nie potrafię się wysłowić bez kilkukrotnego zastanowienia. Podziwiam ludzi, którzy mają dar nauki języków. Jestem w tym beznadziejna.
I istnieje nikła szansa na to, żebym nauczyła się wreszcie, że chips to nie crisps i odwrotnie :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz