poniedziałek, 12 maja 2014

Lawendowe spontany

Trening pełną gębą! Dzisiaj w pracy numer dwa miałam za zadanie upiec ciasto cytrynowe. Trzy blachy. Na wszelki wypadek nie powiedziałam szefowej o incydencie z sodą, bo na szczęście Anglicy mają taki sposób na pomyłki, który nazywa się self-rising flour. Z czystej skromności nie napiszę, że ciasto wyszło przepyszne.

Chyba jeszcze nie wspominałam, jak wyglądają u nas wypady do centrum ogrodniczego. Wyglądają następująco: ja, jako początkująca, nieudolna, acz uparta ogrodniczka oznajmiam Angolowi, że jedziemy. On ma dwa wyjścia. Zgodzić się albo zostać zmuszonym. Wsiadamy w Mua i ruszamy w drogę. Dojeżdżamy na miejsce, zachwycam(y) się asortymentem drzew, krzewów, bluszczu, kwiatków i ogólnie zielska, po czym wybieram te, które wpadły mi w oko oraz lawendę, nie zastanawiając się, czy nie powinnam raczej zacząć od czegoś łatwiejszego w uprawie. Ale nie, bo te kwiatuszki takie niebieskie, a te takie różowe. Angol z miną zdobywcy trzyma dwie donice z ziołami. Obie strony wygrywają. Później jeszcze małe zakupy w sklepie farmerskim i pad pytanie "jesteśmy godzinę drogi od morza - jedziemy?"
No ba.
Zatem wsadzamy roślinki do bagażnika, opatuliwszy je uprzednio, wsiadamy do Mua i jedziemy. Po drodze ja maślanym wzrokiem błądzę po widokach z okna (przejeżdżamy przez południową część Parku Narodowego Snowdonia), a pewna bażancica postanawia zakończyć swój żywot wbijając się nam w samochód. Dosłownie. Ostatecznie docieramy na wybrzeże i zbieramy muszle, próbujemy wody czy słona, czy nie oszukali, wdychamy jód wdzierający się w płuca, bo wieje jak w Kieleckim, a na koniec gramy w mini golfa. Choć "grać" w naszym przypadku to szumnie powiedziane. Ujmę to inaczej - próbowaliśmy za wszelką cenę trafić w dołek, nie kompromitując się przy tym przed dzieciakami.
Na koniec spontanicznego wypadu po lawendę jemy w lokalnym fish&chips z pociesznym panem przy kasie.
Następnego ranka siur odkrywa, że by przesadzić roślinki potrzebna gleba piaszczysta, a piasku tyle, ile przywieźliśmy w trampkach i ani ziarenka więcej. Na domiar złego gleba ma być wapienna... Nic tylko chwycić coś ciężkiego i tłuc po rozczochranej...


To pisałam ja, nieudolna ogrodniczka amatorka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz