niedziela, 14 lipca 2013

Szaszłykowe kaprysy


Ooo, to był dobry weekend, godne uwieńczenie udanego tygodnia. Przekonałam się, że nie taki czek straszny, jak mi się wydawało oraz byłam gotowa oddać królestwo za patyczki do szaszłyków. Zostaliśmy zaproszeni na grilla, więc ubzdurały mi się szaszłyki. Lubię szaszłyki. Bardzo rzadko je jem. Za rzadko nawet. Postanowiłam to zmienić. Niestety nie miałam w domu patyczków, nie było ich też w jednym sklepie, w drugim... O mały włos, a zaczęłaby mi drgać powieka. Na szczęście obyło się bez histerii i nabyliśmy co trzeba. Nie jestem pewna, czy był to trafiony pomysł, gdyż Angol z miną wariata i zaostrzonym patyczkiem w ręku znęcał się nad niewinnymi i zmuszał do jedzenia.
Dawno się tak nie objadłam. Bo dawno nie jadłam szaszłyków. Proste.

A dziś po krótkiej szychcie Angol zabrał mnie na niespodziankowy wypad po aparat fotograficzny. To było takie słodkie, że aż wypada go publicznie pochwalić. Mordko - chwalę Cię ;* Nareszcie mogę focić ile wlezie! Jupijajej!

A za dwa tygodnie... jupijajej! ^^

2 komentarze:

  1. Ooo i mi przypomniałaś, że przecież jest coś takiego grill. Maatko jak ja dawno nie grilowałem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że powinieneś, aby nie wyjść z wprawy. Polecam szaszłyki!

      Usuń