środa, 18 lipca 2012

Wspomnienia z podziemia

Mam swoją pierwszą fotkę rentgenowską i chociaż nic nie umiem z niej wyczytać, to i tak się cieszę! Zobaczymy, czy moja radość przeminie, gdy specjalista rzuci na nią okiem.

Takie to ciężkie czasy nastały, że zamiast cieszyć się wakacjami, człowiek łamie ręce nad swoją paszczą. Ale kiedyś trzeba, zwłaszcza, że terminy naglą.

Póki co nie będę zrzędzić, tylko nadrobię zaległości, bo o ile mnie moja wyselekcjonowana pamięć nie myli, obiecałam wyjaśnić, dlaczego dałam się pokąsać i dlaczego miałam wyjetratatane. A było to na początku lipca, weekend przed moją obroną. W naszej metropolii postawiono na undergroundowe granie i dopięli swego celu organizując festiwal. Co prawda nie była to pierwsza inicjatywa, bo takie spędy miały miejsce już wcześniej, tyle że nie w centrum miasta, lecz w centrum (sic!) wsi, w której ranek nie zaczyna się od kawy tylko od rozwijania asfaltu. No dobra, złośliwości na bok, bo w tamtych jakże urokliwych okolicznościach miło się alkoholizowało i śmiało ze znajomych na scenie. Przypomina mi się też sytuacja, kiedy to razem z Sikersem szukaliśmy wyjścia i z wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Ciemno było, nie znaliśmy terenu i próbowaliśmy natrafić na płot, który miał nas doprowadzić do bramki. W rezultacie odbiliśmy się od niego jak od trampoliny ledwo utrzymując się na nogach, przyrzekając sobie nawzajem, że nikt o tym nie musi wiedzieć i że tajemnica.
Jednak zanim zaszczyciłam swoją osobą tę undergroundową imprezę, przyjechała do mnie magister Szczur i wraz z magister Sąsiadką oraz jeszcze nie, ale na pewno wkrótce, magistrem Chmurą i Olgą - magistrem w planach ale pewnie szybciej inżynierem (chyba?), wypaliliśmy sobie faję, mocząc gardła złocistymi trunkami. Następnego dnia, mimo usilnych prób Sąsiadki wyciągnięcia mnie i Szczura ze snu, ostatecznie zwlekłyśmy się dość późno i dzień płynął leniwie. W sumie nie wiedziałyśmy nawet, że wcale nie musimy się śpieszyć, bo organizatorom festiwalu też nie bardzo zależało na czasie, dzięki czemu zyskałyśmy długie godziny czekania. Mniejsza. Po wstępnej lustracji terenu festiwalu, której wnioski zostawię sobie dla siebie, zdecydowałyśmy ze Szczurem, że idziemy na rury z Młodym. Dołączyli do nas na sam koniec Dziwadło i Żandarm. Pewnie gdybyśmy wiedziały, że do Lej Mi Pół jeszcze trochę czasu jest, to zostałybyśmy z nimi na rurach dłużej, ale mi bardzo zależało usłyszeć piosenkę o siostrze jeszcze raz. Poza tym zżerała mnie ciekawość, jaki statyw na mikrofon będzie tym razem na scenie. Wróciłyśmy więc ze Szczurem na festiwal, dowiedziałyśmy się, że Robert kocha pewną boginię Anię, która jest idealna pod każdym względem i abyśmy przypadkiem o tym nie zapomniały, powtarzał nam swoje wyznania po stokroć (zanim nie został wyproszony z imprezy, ale to smutna historia i nie będę o niej pisać). Wreszcie doczekałam się występu swoich ulubieńców. LMP wtoczyli się na scenę i zagrali cudownie chaotyczny koncert z bisami, kradnąc ponownie moje serce. Są tacy niepozbierani, mają do siebie tyle dystansu, są z BB, więc nie da się ich nie kochać. Tak mi się pomyślało, że gdybym tylko potrafiła tyle wypić i gdybym nauczyła się grać z gitarą na pasku a nie na kolanie to może mogłabym dołączyć do ich składu...? Jestem ich zagorzałą fanką i nie ukrywam tego. Lej Mi Pół to pedalski zespół jest, pedalski zespół jest, pedalski zespół jest... Dobra, wystarczy tej podniety.
W międzyczasie do mnie i do Szczura dołączyli Dziwadło i Żandarm, a że humory dopisywały to poszliśmy na piwo, potem na koncert i potem znowu na piwo... A kiedy wszystko się skończyło Dziwadełko podskakiwała, jakby tańczyła jiga i rozstaliśmy się na rozdrożu, aby grzecznie powrócić do domków i paść na twarz. Przynajmniej ja padłam, z przerwami na skrobanie się po nogach. I to właśnie następnego ranka , choć właściwie tego samego, ale kiedy słońce wstało, odkryłam czerwone placki na moich odnóżach, które z każdą godziną dokuczały mi coraz bardziej. Zapamiętać: siedzenie na trawie w krótkich spodenkach jest niebezpieczne!
Dzięki temu weekendowi zbliżający się stres musiał ustąpić przed niepowstrzymaną chęcią drapania się po ugryzieniach. Na dobre mi to wyszło. Spóźnione podziękowania dla festiwalowych towarzyszy :* Kto wie, może za rok będą więcej niż dwa tojki i się skuszę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz