czwartek, 9 maja 2013

Majówka po mojemu

Co to był za weekend! A ile się działo! Namnożyło się wszelakich wydarzeń - ostatni weekend w pracy, chęć zamordowania Angola na karuzeli, kosztowanie angielskiego piwa ale i spóźniona integracja z współpracownikami, siedzenie na zielonej trawce i rozkoszowanie się piękną pogodą oraz podziwianie szybowców... A wszystko w przeciągu kilku dni. Lecz żeby wszystko uporządkować zacznę od początku - tak najłatwiej jest opowiadać.
Zatem sobota i niedziela były moimi ostatnimi dniami pracy na najniższym szczeblu przemysłu gastronomicznego, z czego czułam ogromną satysfakcję. Myśl, że to ostatni taki weekend sprawiała, że utrzymywał się na mojej twarzy ironiczny uśmieszek. Plus na sobotę i niedzielę przeznaczone były wieczorne atrakcje - May Fair w Ludlow oraz festiwal piwa.
May Fair to objazdowe wesołe miasteczko, które odwiedza Ludlow początkiem maja co rok. Dla mnie była to pierwsza okazja na uczestnictwo i prawdopodobnie nie do końca wiedziałam, na co się piszę. Przecież boję się wysokości i mam lęk przestrzeni! Na moje nieszczęście przez chwilkę mi się o tym zapomniało, bo Angol jest dobrym namawiaczem. I jak na samochodzikach było spoko, tak na karuzeli nr 1 było już odrobinę niebezpiecznie. Gdy zaczęło nami wywijać to pomyślałam, że zjedzenie skromnej kolacji było genialnym pomysłem... Później Angol namówił mnie na drugą karuzelę, na którą nie chciałam iść. W efekcie przeżywałam katusze walcząc z siłą odśrodkową i przeciążeniami oraz w agresywny i głośny sposób oznajmiałam Angolowi, że go nienawidzę i ma mnie nie dotykać. Biedny Krzyś, który siedział obok mnie, bał się jak ja i jeszcze musiał wszystkiego wysłuchiwać... Gdy nareszcie moje nogi z waty dotknęły powierzchni ziemi, byłam najszczęśliwszą (i najbardziej wystraszoną) osobą na całym globie, ale nie skończyłam z atrakcjami. Poszłam na sławetne filiżanki (zły pomysł) oraz na diabelski młyn, z którego zaglądaliśmy do okna kamienicy i machaliśmy imprezowiczom. Mimo gorliwych namów Angola nie poszłam na najlepszą i najwyższą atrakcję, bo chciałam zachować swój honor. I nie posikać się ze strachu. Później jeszcze mój luby wygrał dla mnie Charliego, pluszowego jednorożca i mogliśmy wracać do domu. Na parkingu odegraliśmy krótką scenkę "gdzie ja zgubiłem kluczyki do samochodu i jak to możliwe, że ich nie ma, skoro siedzimy w środku"", zakończoną happy endem.
"To ostatnia niedziela..." - miałam ochotę śpiewać spacerując rankiem następnego dnia do pracy. Humor mi dopisywał i nic, ani nikt (NIKT!) nie był w stanie zepsuć mojego szampańskiego humoru. A może powinnam napisać piwnego, gdyż poza świadomością ostatniego dnia w znienawidzonej pracy majaczyła na horyzoncie wizja festiwalu piwa w lokalnym pubie. Po odbębnieniu szychty, zjedzeniu niedzielnego lunchu i kawałku Victoria sponge cake, mogłam ostatecznie powiedzieć "papa", ostentacyjnie wyrzucić gumowe rękawice do kosza na śmieci i odmaszerować do domu z poczuciem ogromnej ulgi. Natomiast wieczorem wraz z polskimi znajomymi i Angolem pojechaliśmy skosztować piwa. Okazało się to nie piwo, ale ale. Krzywiliśmy się mniej z każdym kolejnym łykiem, ale szczerze mówiąc nie dało się tego pić. Dobrze, że w pubie mieli cider. Taki prawdziwy, lokalny, bardzo jabłkowy i bez gazu. Co ciekawe jednym z elementów wystroju tegoż pubu były butelki po piwie, a wśród nich... Żywiec oraz Okocim Zagłoba :) Poza kosztowaniem angielskich trunków doszło do nieprzewidywalnej integracji z moimi eks współpracownikami - pomijając Stefka, który był moim ziomem od samego początku. Wyszło na jaw, że łatwo osądzić człowieka ze względu na pochodzenie, ale równie szybko można zmienić zdanie na jego temat wyłącznie ze względu na ubiór. No tak, w służbowym uniformie ciężko eksponować własny styl. Mniejsza o to, bo koniec końców wreszcie pogadano ze mną jak z równą sobie, a Angol swą urzekającą osobowością podbił wszystkie serca - angielskie, walijskie oraz zdecydowanie szkockie ;) Slàinte mhath!
W poniedziałek z racji dnia ustawowo wolnego postanowiliśmy z Angolem pocieszyć się wspólną wolnością. Pogoda zdecydowanie nam dopisywała. Wyruszyliśmy na małe zakupy i od tamtego momentu możemy cieszyć się muzyką w samochodzie :) Zakupami szybko się zmęczyłam, więc zaproponowałam, abyśmy pocieszyli się grzejącym słońcem gdzieś za łonie natury. Wybraliśmy lotnisko na szczycie wzgórz. Siedząc na miękkiej jak dywanik, idealnie przystrzyżonej przez owcze zęby trawce i popijając ciderka oglądaliśmy przelatujące nad nami szybowce. Kocham tamto miejsce - ciche, wietrzne, z zapierającym dech widokiem na angielskie pola i walijskie góry. Zawsze, kiedy tam jestem, dopada mnie natchnienie, którego nie potrafię niestety wykorzystać. Może kiedyś, gdy nauczę się ubierać w słowa moje uczucia.
Tak minął weekend. Od tamtego czasu powróciłam do swojej codzienności bezrobotnego, z tą różnicą, że nauczyłam się wcześniej budzić. Dobrze mi, ale nie narzekałabym, gdyby coś mi się udało znaleźć. Wszak perspektywy na przyszły rok zakładają dużo więcej wydatków, niż można tego było się początkowo spodziewać.

Przy okazji perspektyw - druga połowa czerwca zapowiada się obiecująco!

Pogodowy update: na chwilę obecną pada deszcz, ale robi się coraz cieplej. Poprosiłam Królową o wysłanie mi moich sandałów, a to o czymś świadczy.

Zmierzam niespiesznie ku końcowi. Dbając o charakter edukacyjny mojego bloga (taa), chciałam pouczyć Was, że jeśli trzymacie wodę do kwiatków w butelce po 7UP to prędzej czy później, w przypływie wielkiego pragnienia (lub roztargnienia) pociągniecie wielce rozczarowujący łyk.

Si ju!

4 komentarze:

  1. małe zielone literki, sa za male dla okularnikow. ale przeczytalam, calusieńką! Najbardziej podoba mi sie oczywiście fragment z karuzelami, i ze spacerami^^ cudowności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bu, mam da Ciebie radę. Powiększ sobie czcionkę, gdy czytasz mojego bloga :D Wiem, wiem, jestem genialna :P

      Usuń
  2. Jaaaa, ja bym chętnie z Wami na te karuzele poszła! I zobaczyła scenkę z kluczami :D Jestem ciekawa, o jakich to perspektywach przyszłorocznych piszesz, mam nadzieję, że mi o nich opowiesz za niedługo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiem, przy kubku herbaty albo na spacerze :)

      Usuń