niedziela, 26 maja 2013

Trawing i cydering

Trzymajcie się krzeseł, foteli, czy na czym tam siedzicie. Trzymajcie się mocno, albowiem wiadomość będzie mocna. Może zwalić z nóg.
Opaliłam się.
Dzisiaj podczas niemal 3 (słownie: trzy) godzinnego spaceru spaliłam sobie ramionko. Tłumy szaleją, wszyscy się cieszą, meksykańska fala! Pierwsze słonko na mym ciele w tym sezonie i już piecze. A ja myślałam, że najszybciej ten zaszczyt kopnie mnie dopiero na woodstocku... Oby mi tylko piegi nie wyszły.
Uważny czytelnik zauważył, że użyłam słowa spacer. Udało mi się zaszantażować emocjonalnie Angola i wywabić go z kryjówki na światło dzienne. Wzięliśmy na drogę gruszkowe cydry (co za niefortunne wyrażenie) i zaczęliśmy szukać miejsca w plenerze, gdzie moglibyśmy je w spokoju spożyć. To wcale nie jest takie łatwe w naszych okolicach. Ostatecznie włamaliśmy się komuś na pastwisko - otwierając bramę i grzecznie wchodząc na posesję - usiedliśmy na trawce nad rzeczką i raczyliśmy się piękną pogodą/trunkiem. Ja podziwiałam angielską wioskę, Angol - zaloty pająków. Gdy opróżniliśmy puszki i skończyliśmy łamać prawo, grzecznie opuściliśmy miejscówkę, aby wrócić do domu okrężną drogą. Powiedzmy, że częściowo się nam udało. Maszerowanie przez środek pola z zaskoczonymi owcami dookoła wprawiło mnie w doskonały humor, pomimo pokrzyw i nadkładania drogi.
Bo ja lubię tak.

Wszystkim mamom życzę najpiękniejszych kwiatów! (choć o tej porze to raczej wszystkie się już pochowały... kwiaty, nie mamy)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz